poniedziałek, 8 stycznia 2018

Przepraszam, czy tu p(b)iją?



       Stoi. Na rogu. Obserwując otoczenie mętnym ale perfekcyjnie wyostrzonym wzrokiem. Czy ktoś idzie, może akurat ktoś znajomy, ktoś kto pomoże i ulży w niedoli. Ręce w kieszeni schowane by ukryć nie tyle wielotygodniowy brud, ale by choć lekko je ogrzać i przy okazji podrapać wszy łonowe, które zalęgły się wokół wynędzniałego kutasa gryząc go niemiłosiernie nawet tam pod napletkiem. Do tego wszystkiego owsiki wżerające się w dupę i z zawziętością świdrujące kiszkę stolcową powodując tak niemiłosierne swędzenie, że chętnie włożyłoby się palca w dupę razem ze szczotą drucianą i zabełtało we wszelkie możliwe strony by sprawić sobie choć chwilę ulgi. 

       Przechył do przodu w wykonaniu myśliwego nie jest spowodowany zaburzeniem błędnika czy chwilowym zakręceniem się w głowie. Nie jest spowodowany także ilością wypitego napoju procentowego. To taktyczny manewr operacyjny który polega na szybkim zerknięciu zza winkla czy nie zbliża się ofiara, to manewr prawie że wojskowy, który został opanowany do perfekcji na placu boju. Trzeba być szybszym od ofiary, ona nie może zbyt wcześnie go zauważyć bo zawróci z obranej drogi i nie wpadnie w sidła zasadzki. Ofiara ma się niczego nie spodziewać, ma być zaskoczona by zareagować w określony sposób, by to myśliwy osiągnął zamierzony cel. Myśliwy zawsze stoi przodem do wiatru, ofiara nie może go wyczuć węchem, wzrokiem ani nie powinna przypuszczać nawet, że tam się myśliwy znajduje. Z tym zapachem to już jednak gorzej – myśliwy nie czuje swojego zapachu bo się do niego przyzwyczaił i zapach ten stanowi stały element jego bytności. Rozkładający się pot na jego ciele zmieszany z moczem, ropiejącymi i gnijącymi ranami oraz kałem doskonale maskuje go w przestrzeni mu podobnych, ale tu, w tej sytuacji gdy wyszedł na polowanie zapach przeszkadza. Zły zapach ma wpływ na całe życie.

       Myśliwy ma czapkę, która rusza się na jego głowie a spod której pełzają na ciemnych włosach białe robaki. Przy bliższej obserwacji można zauważyć jak wiją się i poruszają po kosmkach czarno-siwych, zachęcając wręcz by je złapać i nałożyć na haczyk który razem ze spławikiem, zarzucimy za chwilę na łowisku. Twarda, gnijąca skorupa na głowie jest jednym z elementów utrzymania właściwej ciepłoty ciała, chroniąca w chłodne dni przed wychłodzeniem organizmu a latem przed przegrzaniem. Myśliwy ucharakteryzowany jest w barwy maskujące – jest szary na twarzy, w niektórych miejscach siwy, a także czerwony od zaschniętej krwi, ponieważ zdarza się ze toczy śmiertelne pojedynki nie tylko z innymi myśliwymi, ale często z własnym losem. Jego los czasami upadla go i nie pozwala wstać z kolan, rzucając nim niemiłosiernie i powodując olbrzymie drgawki przeszywające całe ciało niczym porażony prądem. Myśliwy wie że los go nienawidzi i gardzi nim, ale wie także że nie ugnie się losowi i nie podda mu się bezwolnie, tylko będzie walczył wlewając w siebie coraz więcej napoju dzięki czemu staje się odważniejszy by stawić mu czoła. Jego walki z losem nikt nie rozumie. Nie rozumie tym bardziej trzeźwy chcący zmusić go do walki o siebie bez wspomagającego trunku. Jak tu stawić czoła tym wszystkim przeciwnościom, jak stawić czoła wielotysięcznym alimentom nie zapłaconym, setkami mandatów, sprawom karnym, brakiem mieszkania, dawno nie widzianymi dziećmi i pretensjami byłej już żony. Jak stawić czoła tym wszystkim urzędnikom którzy tylko chcieliby by cos podpisywać, zobowiązać się do płacenia i by robić to co oni każą? Jak stawić czoła tym wszystkim chorobom które trawią od środka trzewia naszego myśliwego wyżerając go i powodując taki ból wnętrzności, że tylko znieczulająca woda jest w stanie go ugasić? Nie da się stawić czoła losowi po trzeźwemu. Po prostu się nie da. Ale los z niego też kpi. Myśliwy czasami chciałby poddać się, machnąć ręką na tą walkę i mieć wszystkich i wszystko głęboko w kanale defekacyjnym i pójść w stronę światełka gdzie jest ciepło i przyjemnie, jednakże trzeźwi mu nie pomagają. Zabiorą do szpitala, podleczą, nafaszerują lekami i ubiorą w czyste ciuchy, jednocześnie przeklinając że go nienawidzą bo śmierdzi i osobną salę dla niego trzeba szykować bo inni nie wytrzymują.

       Ale w końcu jest. Ofiara zbliża się niczego nie przeczuwając i nie wiedząc że za chwilę wpadnie w sidła zasadzki z których tak szybko się nie wywinie. Dreszcz podniecenia przeszył spleśniałe ciało myśliwego, wyostrzając jego zmysły do granic możliwości. Powietrze ze świstem wdziera się w zarośnięte nozdrza i wypełnia trawione nowotworem pęcherzyki płucne rozdymając je do granic możliwości. Ręce trzymane w kieszeniach składają się w pięść, gotowe do szybkiej reakcji gdy ofiara znajdzie się w ich zasięgu. Przez chwilę zapomina się o cierpieniu, bólu, o swędzącej skórze i ropniu na dużym palcu lewej nogi, który pękł przed chwilą i majestatycznie rozlewa się w starym bucie sprawiając przyjemne chwilowe ciepło. Ofiara nie spodziewa się ataku. Ale sam atak nie jest jednoznaczny z tym że będzie skuteczny, musi akurat trafić na uległą ofiarę, która podda się myśliwemu i zrobi wszystko to, co jej się karze. Tu chodzi także o zagrywkę psychologiczną, nie wyuczoną na uniwersytetach, ale w szkole życia podpartej nieustanną walką z podstępnym i przebiegłym losem.
       Znów taktyczny przechył kontrolny w wykonaniu myśliwego aby upewnić się że ofiara w dalszym ciągu zbliża się i jest nieświadoma zasadzki na nią czekającej. Tym razem przechył jest mniejszy, obliczony według paraboli i sprawdzony sensorycznie podczas wielu prób i podejść. Trzeba wciąż uważać na wiatr by nie zdradził położenia myśliwego co mogłoby spowodować tak niekorzystne zachowanie ofiary jak przejście na drugą stronę ulicy i tym samym pozbawić myśliwego możliwości skutecznego ataku.
       Ofiara jednak wciąż idzie, kierując się prosto w miejsce, gdzie myśliwy schowany w czeluściach cienia oczekuje na atak. Wagi zaciśnięte, język wysuszony w ustach spocił się na samą myśl że może się uda, może już za chwilę osiągnięty zostanie upragniony cel. Jeszcze moment, jeszcze kilka sekund… jak ten czas szybko leci, jak już niewiele zostało by dopaść ofiarę w swoje brudne szpony i nie odpuścić jej aż nie osiągnie się zamierzonego celu…. Jeszcze kilka kroków…. Jeszcze kilka płyt chodnikowych….
- Szefunio! Da szef złotówkę! – atak przeprowadzony z iście perfekcyjną precyzją. Ofiara ma przed sobą myśliwego, strzegącego dostępu do klatki schodowej, który wyciągnąwszy dłoń niczym broń, rozszerzył poranione i brudne palce dłoni.
- Panie Kowalski, pan dobrze wiesz że nic ode mnie nie dostaniesz – zmarnowanym głosem odpowiedziałem Kowalskiemu.
- Nie poznałem, sorry – odpowiedział myśliwy i zrobił wąskie przejście, jednak bez ocierania się i tak nie było możliwości przejścia – ale dałby Pan złotówkę. Pić się chce.

Nie daję. Kowalski to mój stary nadzór alkoholowy. Duma systemu który tak namiętnie i skutecznie leczy alkoholizm za pomocą sądów i kuratorów.

*** 

Dzisiejszy tekst sponsorowany był przez Warsztat Kreatywności. Zapraszam do skorzystania z ich ofert, co prawda w województwie zachodniopomorskim głównie, ale może ktoś, coś... Dają zniżkę za powołanie się na bloga.

www.warsztatkreatywnosci.edu.pl

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Noworoczne Przemyślenia



       Człowiek uczy się przez całe życie i umiera głupi – to fakt niezaprzeczalny. Nie na darmo funkcjonują w naszej ciekawej rzeczywistości powiedzenia: Czemuś biedny? Bo głupi. Czemuś głupi? Bo biedny. I tak toczy się kółko ludzkiej głupoty ale i także nikłej świadomości, bo w wielu przypadkach nieświadomość prawna doprowadza do wielu tragedii.

       Tak to już niestety jest, że biedny i głupi ma gorzej. Wszędzie. W wymiarze sprawiedliwości to już szczególnie ma przerąbane. Człek głupi i nieobeznany gubi się w gąszczu przepisów i traci zaufanie do sądów. A jako że sądy w ogólnym przekazie są „be” to łatka przypięta jest po całości. Co prawda w głównej mierze to wina zagmatwanych przepisów prawnych, ale winni nie są Ci co je tworzą lecz ci, co je stosują przecież. Ale nie jest to tak, że stoję murem za każdym pracownikiem wymiaru sprawiedliwości – wszędzie są źli i dobrzy, wszędzie są i złodzieje jak i uczciwi. Wszędzie są tacy którzy pochylą się nad sprawą jak i tacy, którzy wolą ją odfajkować po najmniejszej linii oporu. W politykę się nie bawię – zostawiam to innym. Powiecie że adwokaci czy różnej maści radcy prawni są lepsi? W życiu!!! Jeśli jesteś głupi i biedny to „mecenas” wiedząc że nie zarobi na twej sprawie będzie traktował ją po macoszemu. Przegapi termin, nie złoży odwołania, nie stawi się na sprawę bo „pomylił godziny”. Człek prosty, nieobeznany w niuansach nie wie że może złożyć zażalenie, przywrócić termin czy poprosić o przełożenie terminu bo pełnomocnik się nie stawił. Człek niewykształcony i bez pieniędzy myśli że tak musi być. Zresztą, narobiło się tych „mecenasów” na każdym rogu, od kiedy wystarczy zaocznie prawo skończyć w pierwszej lepszej szkole „lansu i bansu”, odbyć aplikacje radcowską gdziekolwiek i zostać „papugą”. Czasami zastanawiam się, że niejedna papuga chętnie by już pod biurem podawczym sądu stała i wręczała swoją wizytówkę każdemu, kto do sądu przyszedł. Hmm:
- Dzień dobry, uszanowanie moje, pokaże Pani mi pisemko…
- Ale…
- O, o alimenty sprawa, moje uszanowanie, pomogę, niedrogo…
- Bo…
- Nie szkodzi, można w ratach, niedrogo, tylko 99,99 za pismo proceso….
- Ale Panie, ja…..
- Na raty rozłożę, upust dam i zniżkę dla członka rodziny.

       Wolny rynek co prawda wymusza niższe ceny, ale też jakość spada niestety wielu domorosłych „prawników” po kursach korespondencyjnych. Oczywiście upraszczam bardzo momentami, ale w swojej karierze zawodowej już z tak kuriozalnymi pismami od „mecenasów” się spotykałem, świadczących o tak elementarnej nieznajomości prawa, że wstyd mi było to czytać, a co dopiero odpowiadać takiemu „papudze”. Ale w końcu 99,99 zł się skasowało obywatela, to trzeba coś wysmarować. Za głupie pisma kary nie ma, a papier wszystko przyjmie, więc hulaj dusza piekła nie ma.
       Osobiście należę do ludzi, gdzie bywam w różnych miejscach. Kluby, lokale, wernisaże… taki człowiek orkiestra ze mnie, co to i śliwowicy się napije na rogu, i do kolacji siądzie w towarzystwie „ąę”. Iluż to „mecenasów” z sędziami widziałem razem „łychę” walących, a potem pod salą w budynku sądu jeden drugiemu „dzień dobry” mówi. Im mniejsze miasto – tym bardziej widoczne. W końcu tę samą szkołę prawniczą robili, ten sam rocznik czasami, ta sama grupa to i zapewne tematów do rozmów wiele.

Biuro podawcze mnie nie lubi. Bo swoim nadzorowanym pisze wnioski o różne sprawy, drukuje na sądowej drukarce i korzystam ze swojego służbowego ksera jak trzeba. A jak przyjdzie ktoś biedny, przestraszony bo dostał pismo z sądu bo nie rozumie – to dzwonie do wydziału i pytam o co chodzi, bo sam nie wszystko ogarniam. Wtedy instruuje co trzeba zrobić, gdzie się udać lub co donieść. Ot, ludzki odruch. Jak trzeba to polecam też mecenasa – pod warunkiem że znam i jest dobry, ale tylko wtedy gdy zainteresowani są zdecydowani by ktoś ich reprezentował i po prostu nie chcę by trafili na zwykłego gryzipiórka a na kogoś, kto dokładnie przyjrzy się zawiłością ich sprawy. 

       Ostatnio przyszła do mnie młoda dziewczyna, porzucona przez faceta, spłacająca jego długi i wychowująca jego dziecko. I gdy tak przez dwa lata sobie radziła spłacając długi, wychowując córkę i jednocześnie pracując  - ojciec dziecka zabrał córeczkę na weekend i….. już jej nie oddał. A dlaczego to zrobił? Bo śmiała wejść w nowy związek z kimś, kto nie był chorobliwie zazdrosny. Przez dwa tygodnie codziennie jeździła pod dom gdzie jej córka przebywała i prosiła by dziecko jej oddać albo żeby mogła się z nią zobaczyć. Jak miała szczęście to widziała płaczące za nią maleństwo w oknie, gdy wyciągało ku niej rączki. Wezwana Policja kazała jej udać się do sądu bo to nie ich działka – w końcu tatuś ma pełnię władzy rodzicielskiej jak i ona. Pan Prawnik do którego się udała powiedział że to będzie kosztować, a bezpłatna pomoc prawna w gminie była na….. urlopie czy zwolnieniu. Gdy trafiła do mnie – napisałem wniosek o ustalenie miejsca pobytu dziecka przy matce i wydanie zabezpieczenia. Za darmo. Na sprzęcie służbowym, w czasie pracy. Mam nadzieję że nikt nie zwolni mnie za to. Aha, dziecko po 2 tygodniach wróciło do niej. 

       Tak w ogóle to czasami zdarzają się podziękowania. Raz o mało co nie dostałem kaczki w worku. Żywej. Gdy odmówiłem zaproponowano zabitą, a gdy znów odmówiłem – to zabitą i oskubaną. Oczywiście nie wziąłem. Ale hitem to była propozycja kupienia działki budowlanej. Pomogłem starszym ludziom w zawiłościach związanych z rodziną zastępczą i dostałem propozycję odkupienia kawałka pola od nich z dużym upustem, bym sobie dom postawił. Choć było to kuszące i ciekawa inwestycja gotówki – to jednak nie chcę być posądzony o wykorzystywanie swojego stanowiska i żadnej gratyfikacji za swoja pracę nie przyjąłem. No, oprócz jabłka i kawą którym zostałem poczęstowany ale to akurat przez moich znajomych u których wykonywałem jakieś tam czynności sądowe. 

       Ale pokusy nie zawsze są materialne. Czasami zastanawiam się czy są kuratorzy sądowi którzy jednak przekraczają pewne granice i lądują z nadzorowanymi czy innymi osobami u których wykonują pracę w łóżku. W końcu z jednej strony – młode dziewczyny, rozwódki, czasami bardzo ładne i zadbane, kobiety po przejściach ale i zwykłe „labadziary” na widok z drugiej strony przystojnego faceta – kuratora, który pyta je o problemy, współczuje im. Albo młody Pan Kurator i młoda dziewczyna w potrzebie, która zrobi wszystko by jej pomóc, lub młoda Pani Kurator zakochująca się w dozorowanym, który nie musi być przecież alkoholikiem i brudasem… W końcu wieczorami odwiedza się różne domy, czasami dużo czasu się spędza z podsądnymi… Osobiście się nie spotkałem, lecz chętnie poczytałbym takie historie, jak się skończyły albo jakie konsekwencje spowodowały.

       I tak oto w Noworocznym poście poruszyłem kwestię miernych „mecenasów” jak i seksu z dozorowanymi. Niedługo kolejny, soczysty i pełen emocji tekst o zakamarkach ludzkiej marnej egzystencji. Tej z dna społecznego, z mułu beznadziejności.