wtorek, 31 lipca 2012

Nadesłane: Dozór elektroniczny

Dzwoni telefon na biurku. Mam dyżur trzeba odebrać – ale zanim odebrałem patrzę na wyświetlacz uff – wewnętrzny z innego pokoju kuratorów.

-         no co tam ?
-         wywiad dostałeś do dozoru elektronicznego, przyjdź sobie wziąć  
-         dobra zaraz będę.

Idę, koleżanka się uśmiecha i podaje mi fax.
- Zobacz na kogo – dalej uśmiechnięta, biorę i czytam Adam B. Koleżanka dalej – słuchaj napisz po prostu- ,,po moim trupie’’ i tyle. Lekko się uśmiechnąłem i mówię – żeby to takie proste było i wyszedłem do siebie.

       Teraz kilka słów wyjaśnienia co to jest dozór elektroniczny – czyli tzw. obrączka. Postaram się was nie zanudzić. Człowiek skazany na karę pozbawienia wolności do 1 roku może ubiegać się o odbywanie tej kary w domu w Systemie Dozoru Elektronicznego ( SDE ). Można ubiegać się o niego będąc jeszcze na wolności lub z zakładu karnego.  Do niedawna- na szczęście szybko to się zmieniło jedyną możliwością odmowy udzielenia przez sąd SDE były warunki techniczne – czyli , czy kibelek jest w mieszkaniu a jeśli nie to w jakiej odległości od niego. Czy jest zasięg sieci komórkowej i czy jest prąd. Ponadto potrzebna była zgoda wszystkich współzamieszkujących osób. Teraz już kurator ma coś do powiedzenia, a co za tym idzie sąd może z innych przyczyn nie udzielić SDE – nasze prawo dopiero jak się przećwiczy i wychodzą błędy  to się zmienia – była potrzeba na hura wprowadzenia SDE to się zrobiło... dobra nie o tym.
       Większość ludzi odnoszę wrażenie ma o tym pojecie takie: jest skazany, ma obrączkę na ręce lub nodze, jest monitor jak w tych grach z lat 90 – i widać na nim jakieś rozrysowane  pomieszczenia i kropkę poruszającą się na tym ekranie – kropka to skazany. No nic bardziej mylnego.
       W domu montuje się urządzenie które tworzy jakby niewidzialne ogrodzenie powiedzmy jakiś krąg choć nie musi to wcale być kształtu koła. Skazany odbywający karę w takim systemie ma rozpisane kiedy może być poza domem, np. w celu wykonywania pracy lub jej poszukiwania lub odbywania praktyk religijnych, nauki itp. Zdarza się nawet tak, że mają 8-9 godz. ciurkiem kiedy mogą być poza domem i ....to jest dla nich mało.
       Skazany ma przebywać po prostu w domu o określonych porach, w razie naruszenia ustalonego harmonogramu nawet o 1 min. Kurator dostaje zawiadomienie na komputer. Powiadamiany jest również sędzia. Kurator musi wyjaśnić co było przyczyna naruszenia harmonogramu – powiedzmy do 5 min nieobecności skazanego w domu nie ma afery ale proszę mi wierzyć za 7min już jest. Bardzo często sprawdzają skazani do którego miejsca urządzenie ,,łapie’’ czy można ruszyć, przestawić wyłączyć – nie, nie można nawet kurzu z tego urządzenia nie powinno się wycierać- takie jest czułe.
       Sąd po wpłynięciu wniosku skazanego wraz z odpowiednimi załącznikami w postaci zgody osób współ zamieszkałych ma 14 dni na wydanie decyzji o przyznaniu SDE lub odmowie. Skutkiem tego w większości kraju kurator ma 3 dni na przeprowadzenie, sporządzenie i wysłanie odpowiedniego wywiadu środowiskowego. My mamy fajnie mamy 5 dni roboczych . Przeważnie zlecenie i wywiad przesyła się właśnie fax- em.
       Adam B. i Zuzanna znam ich od wielu lat. On alkoholik lat ok. 50 po wielu kilku leczeniach  w systemie  zarówno stacjonarnym jak i otwartym w poradniach, na trzeźwo jest w stanie zakasować wiedzą niejednego młodego terapeutę. Wyroki przeważnie za kradzieże i jakieś drobne włamy. Nigdy nie udało się doprowadzić do skazania go za znęcanie nad rodziną. Zuzanna zawsze się wycofywała pod wpływem Adama,  gróźb czy próśb lub obietnic ,,gwiazdki z nieba’’. Adam na swój sposób w stosunku do przedstawicieli ,,władzy’’ zawsze grzeczny i kulturalny, nawet dowcipny. W domu bardzo skromnie, ale w miarę czysto, melina robi się tylko ,,okresowo’’ – potem czysto bo Zuzanna posprząta. Mieszkanie własnościowe.
       Ona Zuzanna – lat ok. 50. W dowodzie osobistym zdjęcie kiedy na prawdę wygląda bardzo ładnie. Szczupła blondynka. Alkoholiczka większa jeszcze od niego, kiedy on ma np. 2,5 promila ona dobija do 4.  Jak nie ma kasy a Adam jest w ZK to daje dupy pod płotem młodym za 3-5 zł.
Mają jedno dziecko które mieszka niewiarygodnie blisko swoich biologicznych rodziców, duża już dziewczynka, żal, że musi patrzeć na swoich rodziców jak się zachowują, jak piją , wzywają, jak ojciec bije matkę.
        Podczas ostatniej interwencji policji w mieszkaniu, przejeżdżałem akurat obok, przyszedłem zobaczyć co się dzieje, było już też pogotowie – pomyślałem grubo będzie i... było. Zuzanna leżała w łóżku, ryj miała calusieńki obity, widziała tylko na jedno oko. Reszta sina. Na miejscu okazało się, że złamana ręka i czort wie jakie jeszcze obrażenia wewnętrzne. Trzeba zabrać do szpitala. No to trzeba było wstać z łóżka, a po odkryciu kołdry ukazały się nam – znaczy sanitariuszom , policjantom i mi eleganckie ślady ciecia. Poza tym, że była pobita to jeszcze pięknie równiutko na dwóch nogach po dwie sznyty.  Zuzanna oczywiście trzeźwa nie była. 
       Starszy ratownik nie wytrzymał – kurwa co to za rodzina ! Co to za ludzie już czwarty raz u nich jestem i jest podobnie. Popatrzyliśmy ze znajomym policjantem na siebie lekko się uśmiechając. Mówię – wie Pan, Pan tu jest czwarty raz  a my tu od lat przychodzimy... 
       Zuzannę zabrali, w szpitalu okazało się dodatkowo, że ma pęknięte żebro. Adaś pojechał na dołek do wytrzeźwienia. Zuzanna utrzymuje oficjalnie, że potrącił ją samochód na pobliskim rondzie. Nieoficjalnie dzielnicowemu do niebieskiej Karty przyznała, ze on ja pobił ale na papier nic nie da. No i dupa. Adaś był akurat na warunkowym zwolnieniu, wniosek i sad odwołał warunkowe zwolnienie- Adaś nawet stawił się na posiedzenie wraz z małżonką ale ochrona ich nie wpuściła bo byli nadźgani.

        No dobra jest piątek, dziś już mam w nosie po dyżurze do nich nie pojadę bo padam na ryj, poniedziałek odpada bo też dyżur, no dobra standardowo będzie to wtorek. Przez głowę  przemyka mi myśl – ale po co ja mam jechać – wszystko wiem, wszelkie opinie od sąsiadów, policjantów, mieszkańców, pracowników socjalnych czy księdza proboszcza, warunki mieszkaniowe znam- można ,,na kolanie napisać’’ – a nie można kurw... weryfikacja zgody Zuzanny. Tylko trzeb być rano zanim Zuzanna zdąży się napić z miejscowymi trolami.
Wtorek – no jestem, dojeżdżam do budynku, jestem koło południa bo po drodze coś jeszcze musiałem załatwić – oby trzeźwa była. Jeszcze ni wysiadłem z auta a już ją widzę. Idzie w kierunku pobliskiego centrum spotkań troli do bardzo mało ekskluzywnego sklepu po społemowskiego. Wysiadam, wołam, wraca.
-         Witam
-         Dzień dobry spodziewałam się Pana
-         No to wie Pani o co chodzi –kuźwa zanim zadam fundamentalne pytanie pogram trochę na psychice, może tym razem się uda – jak ręka ? Boli ?
-         No już mniej, gips mi dwa dni temu ściągnęli
-         No a nie odpoczęła Pani trochę , nie jest lepiej tak bez niego?
-         No może i lepiej ale tak nudno
-         Przecież Pani wie co ludzie mówią i ja to Pani głośno w oczy powtórzę bo uważam, że mają racje - to się skończy tak, że on Panią zabije a sam trafi wtedy na dożywocie do pierdla
-         No wiem
-         No to jak Pani Zuzanno chce Pani aby wyszedł, zgadza się Pani na to ?
-         Tak

       Nie dałem rady, poleciały jeszcze pytania o dziecko i to czy jakaś praca i takie tam. Pracy nie ma i nie było ale on teraz chce pracować (jak zawsze) i ogólne pitu, pitu Istotna informacją było jeszcze to, że już parę miesięcy temu było pismo z zakładu energetycznego , że jak nie zapłacą zadłużenia to prąd odetną ale szlag trafił pismo jak Adaś do pudła trafił. 
Jeszcze raz spróbuję, może jej się coś otworzy w tej zapijaczonej głowie jakaś klapka... No a niech mi pani powie coś pozytywnego o nim, cokolwiek co będę mógł wpisać do wywiadu, coś co sąd uzna, że warto go na SDE puścić.
-         no jak rano wstajemy to przy kawie  mam z kim pogadać zanim pójdzie pić.

Więcej pytań nie miałem, wywiad napisałem mega negatywny dołączając cytat. Adaś nie wyszedł.  
Oboje są  uzależnieni od alkoholu i od siebie , toksyczna miłość.  

Kane
bzdet14@o2.pl

poniedziałek, 30 lipca 2012

Usamodzielnienie Kasi

       Usamodzielniające się wychowanki z Domu Dziecka. Te mądrzejsze, wiedzące czego pragną w życiu większych problemów nie mają. Jak nie znajdują chłopaka, w którym bardzo szybko się zakochują, fundując mu dziecko, to kończą szkoły, wynajmują pokoje, stancje, ewentualnie idą do mieszkań przejściowych i….. znajdują chłopka z którym starają się być szczęśliwe rodząc mu w niedalekiej przyszłości dziecko. Są też takie które wracają do skurwiałego miejsca gdzie się wychowywały i powielają swój los patologicznych mamusiek i tatusiów, będąc znowu klientami Sądu, Pomocy Społecznej a ich potomstwo niejednokrotnie jak i one kończy w Bidulu. No tak, powiemy, same są kowalem swojego losu. Czy do końca?
       Katarzyna ukończyła szkołę specjalną. Podstawówkę, gimnazjum i szkołę zawodową przyuczająca do pomocy kucharza. Kurwa, jak to państwie zajebiście dba o ludzi, kształcąc w jednej tylko gminie co najmniej 40 pomocników kucharza co roku i wypuszczając ich na rynek przed żadnego konkretnego wsparcia, nie licząc się z tym, że są to osoby z niepełnosprawnością intelektualna. W każdym bądź razie, Katarzyna ukończyła z bólami taką specjalną szkołę zawodową, nie wyróżniając się w tej placówce niczym innym jak głupotą wrodzoną, objawiającą się paleniem fajek, popijaniem piwa i odpierdalaniem pomysłów typu podpalenie firanek na oknie bo podobno „zajebiście się palą”. Trzymając dyplom w ręku na zakończenie roku szkolnego i uśmiechając się cierpko zaczynała swój start w dorosłe życie, które wcale nie rysowało się kolorowo. Wrócić gdzie nie miała, bo ojciec już od dawna glebę gryzie, topiąc się po pijaku w pobliskiej rzece, matka znalazła sobie nowego meliniarza, który razem z nią chleje i napierdala ją gdzie wlezie, lecz ona zaślepiona miłością i brakiem miejsca zamieszkania trwa w swej spełnionej bezgranicznie miłości.
       Stanęła więc Katarzyna w obliczu dorosłości, bo Bidul nie mógł jej dłużej utrzymywać, bo kolejkach chętnych na jej miejsce stawała się coraz dłuższa, a i koszty dla urzędników niebezpiecznie rosły. Za część wyprawki, jaka dostała na usamodzielnienie, bo państwo nasze hojne jest, przyznając 5 tysięcy złotych, wynajęto jej pokoik w jakiejś pakamerze, gdzie miała podjąć już samodzielne życie. I je podjęła, zamieszkując w pomieszczeniu 3 na 4 metry, z aneksem kuchennym i kibelkiem, plącąc kilkaset złotych miesięcznie i mając opłacony czynsz za pół roku z góry.
       Ale życie dla takiej Katarzyny nie ułoży się pomyśli. Nie znajdzie księcia z bajki na białym rumaku, który nie porwie jej ku krainie szczęśliwości. Księcia znalazła – meliniarza starszego o około 10 lat, który zmajstrowawszy jej dzieciaka, zabrał ja i resztę pieniędzy do pokoju, który on wynajmował, a który mieścił się w chacie na skraju wsi, zajmowanej przez trzech innych facetów, którzy znani są z okolicy z tego że chleją i nie trzeźwieją praktycznie codziennie. W międzyczasie, kiedy tak sobie pomieszkiwała, narażając się na cięgi ze strony swojego ukochanego mężczyzny i będąc obiektem obmacywania przez pijanych meneli, którzy nie raz na jej widok kutasa ze spodni wyjmowali, siląc się na żarty żeby im „obciągnęła”, bo w końcu mieszka z nimi i powinna im usługiwać w każdej sferze ich skurwiałego życia, Katarzyna nasza poczęła na świat dziewczynkę, o dziwo zdrową i dobrze się rozwijającą. Co prawda menelom nie w smak był bachor w ich mieszkaniu, który darł się w niebogłosy i przeszkadzał spać po pijackich melanżach, ale kasę im płacili i na wina było, więc znosili to z coraz mniejszą cierpliwością.

       Katarzyna pieniędzy nie miała. Skierowała swoje kroki do pomocy społecznej, która podczas wywiadu stwierdziła, ze dziecko co prawda odżywiane jest prawidłowo, ale ona sama wpierdol od swojego ukochanego dostaje z systematycznością losowań toto lotka. Ponadto dzieciak, pomimo że mały, to świadkiem jest libacji alkoholowych trzech obleśnych meneli i jej konkubenta, któremu co trzeba przyznać, podejmuje jakieś prace dorywcze. Ośrodek Pomocy Społecznej, po przyznaniu dofinansowania na jedzenie i środki higieniczne dla maluszka, zawiadomił Sąd, że tam jest źle. Bardzo źle. W konsekwencji zawiadomienie wylądowało na moim biurku z zarządzeniem, abym sprawdził, ocenił i napisał jak to wygląda i co dalej z naszą bohaterką należy zrobić. Termin na wywiad krótki, i długo się nie zastanawiając, pojechałem odwiedzić nasza Katarzynę.

       Chałupka, jaka zastałem na miejscu, to nie przymierzając wyglądała jak chatka na kurzej stópce. Siedem kurwa jebanych nieszczęść. Co prawda dom murowany, z czerwonej cegły, przedwojenny, lecz dach wyglądał jakby miał się zarwać pod naporem obrośniętej mchem dachówki. Okna drewniane i zmurszałe, tak zasyfione, że pewnie żaden promyk światła tam od dawna nie zaglądał. W niektórych to nawet resztki starych zasłon wisiały.

       Stanąłem na podwórku, które porośnięte chwastami było składowiskiem wszelkiego rodzaju śmieci. Podejrzewam że menele ściągali od rolników bezużyteczny złom, by potem go na flachę sprzedawać. Żadnej kury, żadnego królika, żadnego ogródka, co by sobie samemu choć do żarcia coś wyhodować. Nic kurwa, nic, nieroby jebane, żyjące tylko z tego co wyszarpią z opieki, dorobią gdzieś na wiosce lub sprzedadzą wyżebrany złom. Aha, no i jeszcze przepiją to, co niby na czynsz dostaną od Katarzyny i jej równie pojebanego faceta.

       Po pukaniu, otwiera mi drzwi facet. Jeden z meneli, u którego nasza kochana rodzinka wynajmuje mieszkanie, a raczej pokoik, do którego trzeba przejść przez sam środek „pokoju stołowego”, który pełnił funkcje głównej meliny tego przybytku. Trudno opisać, co tam zastałem w tym pokoju po wejściu, ale w moje oczy rzuciło się wyro, rozłożone i zakryte szmatami. Obok stół zastawiony jakimiś brudnymi szklankami, pod stołem skończona flaszka po jakimś tanim mózgojebie na siarce pędzonym. Menel wskazuje mi następne drzwi. Niezadowolony że ktoś z sądu przylazł do jego wspaniałej rezydencji, tak okazale się prezentującej. Skierowałem kroki do wskazanych drzwi, spoglądając pod nogi, by nie wdepnąć w stojące puszki po konserwach, służące za popielniczki.

       Bez pukanie wchodzę do pokoju zajmowanego przez Katarzyne. Siedziała nad stołem i kręciła papierosy. Znaczy, pakowała tytoń do zakupionych fifek. Tak patole radzą sobie z drogimi fajkami na rynku. Paczka najtańszego tytoniu, paczka gilz i nabijanie w wolnych chwilach. W pokoju Az siwo było od taniego, śmierdzącego i gryzącego dymu. Pokój ten jednakże wyglądał lepiej niż ten pierwszy, była tam jakaś meblościanka, dywan, lepsze i czyściejsze łóżko do spania. Widać też było kobiecą rękę. W tym wszystkim, w łóżeczku leżała mała córeczka, która rozglądała się na boki, przyzwyczajona widać do zapachu tytoniu.
- Dzień dobry Katarzyno – wypaliłem do niej bezpośrednio na TY. Znam ją jeszcze z Bidula, więc nie będę się silił na Pani.
Aż się zakrztusiła, zaciąganym papierosem na mój widok.
- Dzień dobry – odpowiedziała zdziwiona moim nagłym pojawieniem się – ale co Pan tu robi?
       
       Przedstawiłem jej pokrótce pismo z Pomocy społecznej, zlecenie wywiadu środowiskowego przez Sąd i takie tam. Wytłumaczyłem jej jakie są zarzuty co do sprawowanej opieki i co musze ustalić. Wypytuje o dochody, o faceta z którym mieszka, z czego się utrzymują i takie tam. Pytam o dzieciaka, czy zdrowy.
- Zdrowy- odpowiada – ale trochę kaszle.
- Byłaś z nim u lekarza?
- Jeszcze nie.
No i musiałem ją trochę zjebac. Tak po ojcowsku powiedziałem jej że ma zapierdzielać do lekarza, bo to nie są żarty. Zażądałem książeczki zdrowia, by sprawdzić szczepienia i wizyty małej u lekarza. Przeoczony był ostatni termin szczepienia.
Pogadałem z nią jeszcze chwile, powiedziałem co musi zrobić, aby nie było nieprawidłowości. Przyznać jednak trzeba, że dziecko ubranka, środki higieniczne miało.

       Pogadałem z sołtysem, sąsiadami. Jest tam krótko mówiąc meta i melina, a dzieciak nie powinien tam siedzieć. Konkubent ja napierdala, bo tez podobno wkurwia go dzieciak, tym bardziej że podejrzewa ze nie on jest jego ojcem i nie uznał ojcostwa. Popierdolone na maksa.
Tak oto, zaczęła się moja przygoda z Katarzyną. O jej dalszych losach napiszę w kolejnym poście.


środa, 25 lipca 2012

Post Scriptum

Dziękuje bardzo za maile uznania i te krytykujące pomysł wrzucania tekstów innych osób na bloga. Chciałem tylko powiedzieć, że wcześniej zobowiązałem się że osoby chcące umiescić swoje doświadczenia, mogą do mnie podesłać i ja to zrobię. Raz rzuconego słowa, nie zmienię. Kilka osób zdecydowało się do mnie napisać (w tym jedna za moją namową) i ja zamieściłem ich doświadczenia na blogu. Co do głosów krytyki, ze osoby te lansują sie moim kosztem - niech sie lansują, niech będa lepsze ode mnie, niech prowadza lepsze blogi i maja większe sukcesy. Nie zazdroszcze nikomu tej pracy. Jednakże są tez głosy mówiące, że blog traci klimat, że nie jest blogiem autorskim. mają i pewnie troche racji, choć posty mozna kategoryzować po etykietach i czytać bloga z pominięciem tekstów nadesłanych. 
Chciało by sie napisac "mam Was w Dupie, jak się komuś nie podoba to niech spierdala" ale szanuje czytelników, bo propozycje podsyłane do mnie co do formy bloga, sa wydaje mi się pisane w dobrej wierze, a wiele osób traktuje go jak obowiązkową codzienną lekturę. 
Dlatego cały czas prosze o podsyłanie swoich tekstów, a ja zastanowię się nad jeszcze inna forma ich publikacji na swoim blogu. 

Nadesłane: Zygzakiem na prostą

Baśkę pierwszy raz spotkałam, jak miałyśmy obie po dwanaście lat. Rozpoczęcie roku szkolnego, w zupełnie nowej dla mnie szkole, nie tylko dlatego, że to pierwsza klasa gimnazjum, ale i dlatego, że świeżo po przeprowadzce na osiedle w zupełnie innej części miasta. Kalkulacja była następująca- wśród prawie pięciuset uczniów były dwie znajome twarze, jeszcze z obozu harcerskiego, a trzecia dała się poznać Baśka. W zasadzie jedną z pierwszych rzeczy, które zauważyłam, były brudne paznokcie i przetłuszczone włosy. Stopniowo widziałam coraz więcej.
Nigdy nie miałam w zwyczaju drążyć rodzinnych spraw, stąd i o Basi niewiele wiedziałam. Tyle, co mogłam wywnioskować z niechlujnego wyglądu plus to, że była na pewno najstarsza spośród rodzeństwa. Jak już wspomniałam- tak było na początku. Zabawa zaczęła się początkiem listopada, jak wreszcie przyszły naprawdę chłodne dni. Na termometrze coś około zera, a ja widzę przez szkolne okno jak Baśka zapierdala truchtem do szkoły w koszulce i bluzie, z czerwonym nosem i sinymi rękami, bo do szkoły miała kawał, więc trochę na tym mrozie musiała się nazapierdalać. Na pierwszej lekcji nie była, bo dzieci musiała odprowadzić do przedszkola i do szkoły- tyle odpowiada na pytanie o spóźnienie. Kurtkę zostawiła w szatni- tyle z kolei na pytanie, czemu jest w samej bluzie. Myślę "dobra, niech będzie, że szatnia, po co mam ją dalej zawstydzać". Ale przychodzi koniec lekcji, wszyscy cisną do szatni i kotłują się w gigantycznej kolejce, a ja kątem oka widzę, jak Baśka wybiega z prawie gołą dupą ze szkoły. No to pytam znowu:
- czemu jesteś w samej bluzie, gdzie masz kurtkę, czapkę, rękawiczki... cokolwiek?
- a, przestań, przecież jest ciepło jeszcze, mi jest tak ciepło, w samej bluzie.
Oczywiście w samej bluzie chodziła całą zimę, bo jej ciepło było, a żaden nauczyciel się nie zainteresował, dlaczego to dziecko jest notorycznie narażone na zapalenie płuc.
Zaczęłam bardziej drążyć wokół Baśki, bo coraz bardziej mi wokół niej śmierdziało, dosłownie i w przenośni. Ojciec w pierdlu, nie wiem, za co i jak długo. Sześcioro młodszego rodzeństwa, z czego najmłodsze to jeszcze niemowlę. Nie naliczę dni, kiedy Baśka w szkole nie była, bo musiała z dziećmi w domu zostać. Albo spóźnień, bo do szkoły/ przedszkola ktoś je musiał przecież odprowadzić. Non stop chodziła brudna, włosy miała tłuste, ubrania jakby z ostatniego menela spod sklepu zdarła no i z coraz większymi worami pod oczami, bo w nocy wstawała do pięciomiesięcznej siostry. Pierwsze pytanie, które tak jak Wam teraz, przyszło i mnie do głowy- a gdzie jest, kurwa,  matka, kiedy dzieci niańczą się po nocach nawzajem? Otóż matka, moi drodzy, zajęta jest kurwieniem się z chuj wie kim, chuj wie gdzie. Co rano z innego obskurnego samochodu wyskakiwała uhahana, potargana i jebiąca na kilometr wódą, rzygowinami i patolskimi kutasami, które dostarczały jej nocą rozrywki.
Czasami przychodziła do dzieciarni babka, w roli ponoć opiekunki, podczas gdy mamusia zamiatała ulice, bo z tego fachu próbowała utrzymać siebie i siedmioro dzieci. Jak mamusia zostawiła rano parę groszy na chleb, bo poczuła się wreszcie w obowiązku, to babka chowała kasę do kieszeni, i klepała na fajki. Gdyby nie obiady, które dzieciaki dostawały w szkołach z dofinansowania z opieki, to musiałyby, obawiam się, żreć tynk ze ścian swojego uroczego mieszkanka.
Skoro już przy mieszkanku jesteśmy- maj, drugi semestr drugiej klasy gimnazjum. Baśka przychodzi do szkoły cała w skowronkach, bo kupiła jej mamusia lodówkę i rano przywieźli. Bo, wyobraźcie sobie, w domu Baśki nie było za jej życia (wówczas trzynastoletniego, a dodam, że jestem młodej daty i cała historia toczy się już dawno w XXI wieku...) lodówki (?!).
Jak kończyłyśmy z Baśką gimnazjum, była już razem z rodzeństwem pod opieką babki. Matka podobno w Grecji, nie wiem, ani po co, ani na jak długo. Babka dostawała kasę,  a dzieci były czyste, dość przyzwoicie ubrane. Sama Basia nabrała kolorów, wyglądała zdrowiej, trochę lepiej się uczyła (bo notorycznie groziło jej powtarzanie klasy). Poszła do zawodówki, na fryzjerkę, i wszystko całkiem nie najgorzej się zapowiadało.
Jak tylko mamuśka wróciła i dostała całą bandę z powrotem, Baśka rzuciła szkołę i się stoczyła. Znalazła sobie chłopaka- króla dzielnicy, tak lewego krętacza, cwaniaka i chama, jakiego tylko możecie sobie wyobrazić. Z nim się włóczyła po najgorszych melinach, wyglądała jak cień, ciągle nachlana, brudna, wulgarna jak nigdy dotąd. Tylko czekałam, aż usłyszę, że się z nim w dzieciaka wpakowała. Ewidentnie szła śladami mamusi, która ją i jej sześcioro rodzeństwa złamała już na starcie.
Zmierzam cały czas do tego, że spotkałam Baśkę pół roku temu, po czterech latach braku kontaktu. Zadbana, poukładana i uśmiechnięta dziewczyna. Poszła do liceum dla dorosłych, zdała maturę, zastanawia się nad studiami. Od osiemnastego roku życia mieszka sama i sama się utrzymuje- z alimentów i zasiłku dla uczących się. Nie wiem, co z jej rodzeństwem, nie pytałam, ale ważne, że coś sprawiło, że ta dziewczyna nie zmarnowała sobie życia. Jakaś siła czuwała nad nią i w jakiś sposób ja naprostowała.
Nie wiem, co jest sekretem sukcesu Baśki, nie zdążyłam zapytać, ale jest żywym dowodem, że w jakiś tajemniczy sposób można człowieka wyciągnąć z całkiem sporego bagna. Wszystkich nie uratujemy, jasne, ale Baśka została uratowana.
-- Ilona

Nadesłane: Dawaj k...a pilota!

Od rana krążyła jakaś taka nieprzyjazna aura i przeczucie, że dzisiaj będzie chujowy dzień. To był jeden z tych dni, kiedy miałam wszystko gdzieś i moje wkurwienie rosło z minuty na minutę, z nieznanego mi powodu. Oczywiście jakby było mało rzeczy, które doprowadzały mnie do szału, musiałam wspiąć się na ostatnie piętro, niczym na Mount Everest... Uwielbiałam te chwile, kiedy cała zdyszana wchodziłam na oddział.
Tym razem nikt mnie nie przywitał, nikt nie czekał przy drzwiach jak zawsze. Zdziwiło mnie to, ale olałam sprawę. Poszłam do mego mentora, przywitałam się i usłyszałam na wstępie:
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość!!! - powiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Taa, niby jaką?...
- Zostawiam cię dzisiaj z nimi samą, wrócę za jakieś 3-4h bo muszę coś załatwić.
Myślę sobie: „Zajebiście”. Normalnie to bym zapewne skakała z radości i jeszcze uściskała go ze szczęścia, ale wyjątkowo nie tryskałam wtedy euforią. Wychowawca z prędkością bolidu F1 spakował swoje manatki, oznajmił grupie, że wychodzi i jedyne, co po nim pozostało to kurz unoszący się w powietrzu. Postałam tak jeszcze kilka sekund na korytarzu, wpatrzona w zamykające się drzwi i poszłam zrobić obchód po pokojach. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w ściany pustym wzrokiem, nikt nawet na mnie nie spojrzał. Wydało mi się to bardzo podejrzane, ten ich spokój i cisza panująca w pomieszczeniu, gdzie słychać było najdrobniejszy szelest. W powietrzu wyczułam narastające napięcie, ale stwierdziłam, że nie będę drążyć tematu, skoro nie wykazują chęci do rozmowy. Rozsiadłam się wygodnie w gabinecie, otworzyłam akta i zaczęłam je przeglądać. Po kilku minutach najwidoczniej znudziło im się milczenie oraz leżenie bezczynnie na łóżku i przyszli mnie odwiedzić.
- Dzień dobry - wydusił w końcu z siebie Jasiu, wchodząc ze swoim towarzyszem do gabinetu i jak zwykle pukając w drzwi po fakcie. Spóźniony zapłon jak zwykle...
Zawsze się zastanawiam, dlaczego kurwa tak ciężko to zrozumieć, że puka się przed wejściem, a nie jak już się wejdzie! Eh…
- Witam, witam. Widzę, problem z pukaniem masz znowu… O co chodzi?
- Bo właściwie to nam się nudzi trochę, wie Pani - powiedział Jasiu i badawczym wzrokiem zmierzył moją twarz.
-Jak ci się nudzi to coś sobie wymyśl, nie jestem tutaj od zabawiania waszego towarzystwa. Zagrajcie w piłkarzyki, a potem coś wymyślimy. Teraz idźcie już i mi nie przeszkadzajcie - tak, lekkie wkurwienie z mojej strony było zdecydowanie wyczuwalne.
Zaskoczeni obrotem akcji, zdenerwowani wyszli i posłuchali mojej rady. Ze spokojem, wreszcie mogłam przeglądać akta. Za każdym razem, jak zaczynałam je czytać, ktoś musiał mi przerwać i nigdy nie mogłam ich skończyć. Zadowolona siedziałam i pogrążałam się w lekturze.
Oczywiście spokój nie mógł trwać wiecznie. Wyjątkowo dzisiaj roznosiła ich złość i ADHD… Podczas gry zawsze towarzyszą im liczne emocje i nie powstrzymują się od ich swobodnego okazywania. Wysłuchiwałam już tylko tego momentu, kiedy zaczną padać wszystkie kurwy, wyzwiska i chuj wie co jeszcze - długo czekać nie musiałam. Pierwsze co usłyszałam:
- Ty, kurwa, idioto!... Ja pierdolę! Grać to ty w ogóle nie potrafisz! Kurwa, jaki debil… - powiedział jeden.
- Spierdalaj, cioto, sam nie umiesz grać!!! Jak ci się coś nie podoba, to zamknij ryj i wyjdź!!!
Myślę sobie: „Oho… Zaczyna się”. Czasem nie zwracam na to uwagi, bo jest to pewna forma ich wyładowania emocji, ale wtedy było tego za dużo. Z resztą cierpliwością w tym dniu też nie grzeszyłam… Nie ruszając się z fotela, wykrzyczałam, że każdy z nich dostaje po -1,5 pkt. za przekleństwa, mają w tej chwili przestać grać oraz przez swoją głupotę i nietrzymanie języka za zębami nie idziemy dzisiaj na papierosa. Ooo, jakie było ich wkurwienie w momencie, kiedy usłyszeli hasło "NIE BĘDZIE DZISIAJ PAPIEROSA". Tak, to jest jedna z niewielu rzeczy, która może poważnie wyprowadzić ich z równowagi i spowodować napad agresji. W ciągu 5 sekund cała grupa znalazła się w moim gabinecie i jeden wrzeszcząc przez drugiego, darł ryja z pretensjami.
- Co?! Ale co my takiego zrobiliśmy!? Ja pierdolę… Przecież to się w głowie nie mieści!
- No nie, ja nie wytrzymam... Przepraszamy - powiedział Kubuś próbując załagodzić sytuację, jeden z największych nałogowców.
- Za co ty kurwa przepraszasz?... Pff, przecież nic nie zrobiliśmy - odezwał się buntownik.
A ja, ze stoickim spokojem i uśmiechem na twarzy, patrzyłam jak złość maluje się na ich twarzach. W końcu postanowiłam się odezwać:
-Już pogadaliście sobie? Skoro tak, to proszę: wszyscy maszerujecie do świetlicy, ja zaraz przyniosę wam jakiś film i będziecie spokojnie siedzieli na dupie, i bez ani jednego słowa oglądali to, co wam puszczę.
Machnęli ręką i wkurwieni na maksa poszli na świetlice. Zgrałam im jakąś głupią komedyjkę na rozładowanie złych emocji, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie będzie to takie proste. Wszyscy patrzyli się na mnie, jakbym co najmniej zabiła kogoś z ich rodziny i teraz chcieliby zamordować mnie… Powiem szczerze, że dreszcze przeszły mi po ciele i po raz pierwszy poczułam lekki strach. Wróciłam do gabinetu i zostawiłam specjalnie otwarte drzwi, żebym widziała co dzieje się w świetlicy. Wszystko było okey do momentu, w którym oddziałowemu cwaniaczkowi zachciało się wkurwiać innych jeszcze bardziej niż byli. Maciek wpadł na świetny pomysł, po prostu genialny. Wziął pilota i zaczął wyrabiać cuda z filmem. To go cofał, to przewijał, to włączał pauzę, a od czasu do czasu całkiem wyłączał.
Polowe grupy wybryki Maciusia bawiły, zawsze robił za cyrkowca, ale miał też wroga, który za każdym razem jak go widział, miał ochotę mu przyjebać, ale jakoś nie miał nigdy okazji. Maciuś doskonale o tym wiedział i uwielbiał go prowokować, i igrać z ogniem. Człowiek ten to w ogóle ciekawy przypadek, dlatego też kiedyś Wam o nim opowiem, ale nie dziś o tym. Niespodziewanie, wróg numer 1 stracił cierpliwość i powiedział grzecznie:
- Dawaj kurwa tego pilota, bo jak nie to ci wszystkie zęby powybijam, pojebańcu i wsadzę tego pilota w odbyt.
„W odbyt”. Nie wiem czemu, ale rozbawiło mnie to słowo, które wypłynęło z jego ust. Maciuś, niezbyt przejęty, zaczął go naśladować i właśnie w tym momencie nagrabił sobie całkowicie…
Usłyszałam niesamowity huk, jakby coś dużego się przewróciło, aż podskoczyłam na krześle. Nagle widzę: stado małpek zrobiło krąg, skacząc w koło i klaszcząc w łapki jak w przedszkolu albo na przedstawieniu w cyrku. W tym momencie żarty się skończyły. Już wiedziałam co się dzieje… Pytanie brzmiało: Co teraz?! Co mam zrobić?!? Najśmieszniejsze jest to, że musiałam podjąć decyzję w ciągu zaledwie kilku sekund. Pierwszy raz porządnie się wystraszyłam. Milion scenariuszy przeszło mi przez głowę, do czego może dojść, co mogą mi zrobić. Tak naprawdę byłam totalnie bezbronna. Dodatkowo, moje jedyne zabezpieczenie, jakie mogłam mieć, czyli radyjko, przez które mogłam komunikować się z ochroną i innymi wychowawcami, mój mentor w pośpiechu zabrał ze sobą. Zostałam z niczym. Ja kontra ośmiu najgorszych wychowanków z całego zakładu. Ahh, jaka była moja radość, jak sobie o tym pomyślałam… Ja pierdolę... A, przepraszam, zapomniałam, że posiadam silne ręce Pudziana, którymi mogę pokonać 2 razy większych od siebie mężczyzn… Ta...
No nic. Nie było wyboru. Mogłam zamknąć się na klucz i czekać, aż się tam pozabijają wszyscy po kolei albo pójść tam i zaryzykować, a nuż nic mi nie zrobią. Wybrałam drugą opcję… W końcu miałam świadomość, że takie rzeczy mnie kiedyś czekają… Wiedziałam doskonale, że siłą ich nie pokonam, mogłam co najwyżej pomachać im moją chudą rączką na pożegnanie. Moją bronią była gra słowna, gra z zaskoczenia. Tylko to mi zostało. Działanie z zaskoczenia w moim przypadku mogło wypalić, gdyż nigdy nie znali mnie od tej strony. Zawsze byłam dla nich miła i wydawałam się niegroźna. Bez przygotowanego scenariusza w głowie, wypadłam z gabinetu jak z procy i zaczęłam drzeć mordę jak nigdy w życiu… Nawet nie wiedziałam, że moja przepona ma taką siłę...
- Kurwa!!! Co się tutaj dzieje!? Całkowicie was już pojebało? Jeden z drugim stracił rozum?! A Wy co, kurwa, skaczące małpki z cyrku jesteście? Boże, jakie to żenujące… Proszę, wszyscy na korytarz, stajecie pod ścianą i czekacie, ani mi drgnąć!!!
Ich mina: bezcenna… Sama byłam sobą zaskoczona… Klęłam jak szewc, ale tylko tak mogli mnie zrozumieć. Ku mojemu szczęściu, byli w takim szoku, że bez słowa wyszli z sali jak stado potulnych baranków. Wyglądali jak posągi, jakbym wzięła pilota i zrobiła stop klatkę - to był piękny widok. Zabrałam całą grupę na dół, tych dwóch pojebańców kazałam zamknąć w przejściówkach.
Przejściówki to druga z rzeczy, która wkurwia ich najbardziej. Zamknięci mieli być tam przez tydzień. Jest to mały pokój z łóżkiem, stolikiem i łazienką w środku. Siedzą tam 24 godziny na dobę, nie mają prawa stamtąd wyjść nawet na jedzenie, a przez okna nic nie widać.
Po wsadzeniu ich tam poczułam niesamowitą ulgę i radość w sercu, ponieważ miałam świadomość, że mogło się to dla mnie skończyć naprawdę źle, gdyby tylko chcieli. Reszta grupy wróciła ze mną na oddział i rozeszła się w ciszy do pokoi. Do końca dnia miałam spokój. Nikt się nie odzywał, nie przeklinał, cicho jak makiem zasiał. Kończąc zmianę przyszedł do mnie jeden z wychowanków, który często też daje w kość i powiedział:
- W sumie to chciałem pani powiedzieć, że zaskoczyła mnie pani… Nie wiedziałem, że taka lwica siedzi w środku… Kurwa, szacun.
To był jeden z komplementów, który zapamiętam do końca życia. Na koniec odpowiedziałam tylko:
- Jeszcze nie raz was zaskoczę - powiedziawszy to, obróciłam się na pięcie i wyszłam z oddziału.
Kurwa, to był najbardziej tandetny tekst, jaki mogłam przyjebać, hahahah… Jak z jakichś brazylijskich seriali albo „Mody na sukces”. Brakowało jeszcze tylko zbliżenia kamerą na moją twarz i Hollywood wita!
                                                                                                                                      

Szczerość Małgosi

Siedzę w mieszkaniu tej dwudziesto-paroletniej kobiety i patrzę na nią z coraz to większym niedowierzaniem. Kobieta co prawda wydaje się taką, co inteligencją nie grzeszy, ledwo gimnazjum ukończyła, ale jest w niej coś, co mnie odpycha i coraz mniej rozumiem jej postępowanie.
- Bo wie pan – kieruje słowa w moją stronę – ja nie chcę żeby ojciec zabierał nasze dziecko na noc. Bo on jej krzywdę robi.
Dziewczynka, o której mowa, pochodzi ze związku partnerskiego. Tak ładnie nazywa się teraz konkubinaty. Jakieś trzy lata temu nawet wspólnie zamieszkiwali i wychowywali córeczkę. Małgosia, bo tak na imię ma malutka jest pięciolatkiem – wesołym, uśmiechniętym, ufnie patrzącym na świat dzieckiem. Partnerzy rozstali się, bo facet po prostu nie wytrzymywał napadów furii swej wybranki, która ponadto w ogóle nie lgnęła się do roboty, przeznaczając każda wolną chwilę na spotkania z koleżankami i chodzenie po baletach. Facet co prawda tez święty nie był, czasami sobie golnął, czy z kumplami na piwo wyskoczył, ale pracowity był i to on na rodzinę zarabiał i dbał o dzieciaka. Po którymś tam razie nie wytrzymał, wygarnął kobiecie co dalej myśli o takim życiu, a ta wzięła i wyprowadziła się z mieszkania, w którym mieszkał z ojcem i powróciła do swojej mamusi i rodzeństwa – za kołnierz nie wylewającego.
- Dlaczego pani nie chce aby dziecko nocowało u ojca? – drążę temat.
- Bo ona, ona, jak przychodzi od NIEGO to płacze – relacjonuje mi matka
- Dlaczego płacze? – dopytuje
- Bo wie pan, ona chce być u taty, ona płacze że nie chce ze mną zostać. Ja mam potem dwa światy z nią, bo ona bardziej cieszy się jak jest u ojca – oburzona wypowiedziała słowa w moją stronę, jednocześnie spoglądając na mnie, poszukując oparcia i potwierdzenia słuszności w mojej osobie.
Facet to typ lekkiego auty styka. Taki trochę ciamajda, którego jak się popchnie to poleci. Ojciec jego tylko ręka macha na to wszystko i powtarza jak mantrę „Młodzi powinni się dogadywać”. Widać że schorowany, na rencie, marzy tylko o spokojnej starości. Facet pracuje w jakimś tartaku, zarabia całkiem nieźle jak na warunki okoliczne, bo około 2000 złotych miesięcznie. Z tego co się zorientowałem, była to pierwsza jego kobieta, z którą tak poważnie wszedł w związek, zakochał się, strzelił gola a potem nie mógł się dogadać ze swoja wybranka serca.
- Ma pani kontakty sądownie ustalone, co drugi weekend od piątku do niedzieli u ojca i u niego każdy wtorek i czwartek po południu. Co chce pani zmienić?
- Żeby dziecko nie mogło nocować u ojca, a kontakty tylko w mojej obecności. Bo ojciec ją nastawia przeciwko mnie.
Patrzę na małą Małgosię. Bawi się w kąciku zabawkami, co chwilę spoglądając ukradkiem na mnie i mamę. Myli się ten kto myśli, ze dzieci nie wyczuwają, że dzieje się cos złego. Mam wrażenie ze Małgosia czuje wewnętrznie, że dzieje się coś niedobrego wokół niej. Może nie zdaje sobie sprawy, że matka chce ograniczyć coś, co jest dla niej tak bardzo ważne – a mianowicie kontakty z ojcem. Spoglądam na kobietę. Zaciekła mina i przeświadczenie że robi dobrze malują się na jej twarzy. Czuję że to jest zazdrość, chęć dokopaniu ojcu dziecka, dla którego córka jest całym życiem.
- czy ojciec zaniedbuje dziecko w jakiś sposób? – dalej pytam, by mieć jasny pogląd na całą sytuacje.
- Ale jak? – z kolei ona nie zrozumiała pytania
- Czy dziecko przychodzi czyste, ma ubranka, jest myte, najedzone, czy się skarży na cos, jak wraca od ojca z weekendów?
Rozmawiając z ojcem dzieciaka przeżyłem wzruszającą chwile, kiedy to zaczął on płakać. Już pisałem, że jest osobą trochę „słabą psychicznie”, nazbyt spokojną. Podejrzewam, że gdyby ona powiedziała że wraca do niego, to by się ucieszył i przyjął z otwartymi rękoma. Często w mojej pracy się spotykam, że to właśnie kobiety próbują w ten sposób grac dziećmi, chyba w swojej bezsilności i rozpaczy wyciągają najcięższy kaliber, jakim jest dziecko, nie zdając sobie sprawy jak pogarsza to sytuacje i jak niekorzystnie odbija się na wychowaniu dziecka.
- Nie – odpowiada – Małgosia wraca od ojca zadbana.
Dziewczynka podbiega do matki i siada jej na kolanach. Spogląda na twarz mamusi i daje jej słodkiego buziaka. Piękny obrazek miłości matki i córki. Za chwile mamusia głaszcze córkę po główce i zwraca do niej się takimi słowami:
- Prawda Małgosiu że nie chcesz nocować u tatusia, bo przyszedł pan i musisz mu to powiedzieć – zwróciła się do córki, a mnie przeszedł dreszcz. Dreszcz bycia wkurwionym.
Małgosia spojrzała na matkę, spojrzała na mnie, spuściła swoją małą główkę i patrząc tępo w blat stołu odpowiedziała.
- Nie chce.
Z triumfem w oczach, matka spojrzała na mnie i pełna dumy z córki skierowała słowa do mnie:
- Widzi pan, ona tez nie chce.
Nic nie odpowiedziałem. Jak możesz tak manipulować dzieckiem. Sama nie potrafisz nawiązać prawidłowych relacji z dzieckiem, sama nie potrafisz zaspokoić wszystkich potrzeb dziecka, bo nie pracujesz, a już 3 razy składałaś wniosek o podwyższenie alimentów. Sama masz bagno w domu, bo córka patrzy na pijanych twoich braci, a ty pozostawiasz ją i biegasz po baletach, nie zawsze wracając na noc i ty śmiesz składać wniosek o zabranie ojcu, o znaczne ograniczenie mu kontaktów z córką? Dziecko jako karta przetargowa, dziecko jako rzecz, którą można szarpać i wykorzystywać dla własnych celów. Nienawidzę tego.
- I jak pan myśli, mogę już ojcu nie dawać dziecka na weekendy? – zapytała na koniec bezczelnie.
- Sąd o tym rozstrzygnie – odpowiedziałem jej i wyszedłem.
Oczywiście, podczas rozmowy i wywiadu próbowałem przekonać ją, żeby nie wykorzystywała do kłótni dziecka, że te kontakty są ważne, że ojciec przecież krzywdy nie robi, że może razem się spotkają, żeby jakoś uzgodnić bez sądu. Nie pomogło. Ona jakby nie słuchała co do niej mówię. Nie docierały do niej argumenty. Żadne.
Wyszedłem stamtąd mając już gotową opinie dla sądu. Po pierwsze – żadnej zmiany kontaktów. Po drugie – badanie dziecka przez biegłych sadowych, żeby sprawdzić z kim jest związane emocjonalnie bardziej i kto stworzy dla dziecka lepsze warunki do rozwoju. Ja wyjdzie na korzyść ojca, będzie mógł starać się o przejęcie opieki nad dzieckiem. Szkoda dzieciaka.
PS. Sprawa w toku.