piątek, 29 czerwca 2012

Kazdy robi to co lubi...

Weekend jest, to troche humorystycznie będzie. Dostałem zlecenie wywiadu środowiskowego o ustalenie kontaktów matki z dzieckiem, którego miejsce pobytu zostało ustalone przy ojcu. Ot, standardowy wywiadzik, 20 minut roboty i pogadanki. Mieszkanie w bloku, żadna melina. Po zadzwonieniu domofonem, wpuszczony zostałem do mieszkania przez całkiem ładna, dwudziesto-paro letnia dziewczynę, całkiem ładna i przystępuje do wywiadu, siadając wcześniej w małym, zagraconym pokoiku. Zaznaczyć chciałem, że była to godzina 8.30 rano, co będzie istotne w dalszej części mojego posta.
Po p[rzebrnieciu przez standardowe formułki, pytam sie dziewczyny (bo bardzo młodo wygladała) czy jest tu zameldowana i z kim mieszka.
- Ja tu wynajmuje pokój od kolezanki - oswiadczyła mi - i od kilku miesięcy mieszkam tutaj.
No ok, myśle sobie, prawo tego nie zabrania.
- A oprócz pani i kolezanki kto tutaj jeszcze mieszka?
- jej mąż i jeszcze jedna koleżanka - odpowiedziała
- Acha - na tyle było mnie stać będąc zaskoczonym - yyy, jakies studenckie mieszkanie? A kolezanki i jej maz w pracy?
- Nie - odpowiedziała - kolezanki spią.
I nagle wchodzi kolezanka. Młoda mężata jak sie okazało, w szlafroku, który ostentacyjnie przy mnie poprawiła. Usiadła na kanapie koło mnie. Przedsatwiłem sie, bo była to włascicielka mieszkania i poinformowałem moja rozmówczynie, że przy obcych osobach wole nie robic swoich czynnosci, chyba ze wyrazi zgodę. Wogóle jej to nie przeszkadzało. Spisałem kilka danych do wywiadu Młodej Mezatki i jej Meza, który na siódma do pracy poszedł i zapytałem o kolejna sublokatorke.
- Kasia, chodź, pan kurator chce z toba porozmawiać - zawołała Męzatka.
Po chwili przyszła Kasia, lat koło 30, w pizamce i usiadła po drugiej stronie kanapy, tak ze byłem w srodku a na przeciwko siedziała dziewczyna, w której sprawie przyszedłem. Ja pierdole - przeszło mi przez myśl - jak ze wstępu do jakiegos pornola.
Spisałem dane Kasi, która z kolei mine miała tak znudzoną i obojetną, że az żal było patrzeć. Pokój w którym siedzielismy, był małym pokojem, widać ze niewiele uzywanym. Zagracony, na tapczanie pełno ubrań, które zdejmowała wnioskodawczyni gdy chciałem usiąśc. jako że jest to urlopowanie małoletniego dziecka, zapytałem, gdzie będzie ono spało.
- Tutaj, na tym tapczanie - odpowiedziała matka
- acha, a w drugim pokoju mieszkaja dwie panie i pani maż - zapytałem, by sie upewnić, bo tylko 2 pokoje ma ten lokal. - mogę zobaczyć?
- Oczywiście.
Otworzono mi drzwi do pokoju, z którego wyszły wcześniej dwie młode kobiety. Był to pokój dosyć duzy, z łóżkiem 2metry na 2 metry, które było skotłowane i niepościelone.
"Hm - przeszło mi przez myśl - 3 kobiety, jeden facet, wielkie łózko"
Jestem na 100% pewny ze w tym pokoju w którym wczesniej rozmawiałem napewno nikt nie spał, a facet wyszedł rano do pracy. Materaca czy cokolwiek innego tez nie widziałem.
No cóz, każdy robi to co lubi...... ale ja juz w to nie wnikam, w koncu to nie jest przedmiotem mojego postepowania.

czwartek, 28 czerwca 2012

Post Scriptum 4

Szanowni czytelnicy, a w szczególności, nie obraźcie się że wyróżnię: Szanowni Kuratorzy Sądowi. Jest mi niezmiernie przyjemnie, że mój blog porusza, w szczególności Was, będących tak jak ja na pierwszej linii frontu, że tak powiem. Z pewną dozą nieśmiałości, czytam wasze maile, na szczęście w większości pozytywne, ale zdarzają się tez i negatywne, mówiące chociażby że gardzę ludźmi. Już to wielokrotnie wyjaśniałem w innym "Post Scriptum" lub w komentarzach i nie będę do tego wracał. Cieszy mnie niezmiernie jedna rzecz. Ludzie czytają i zaczynają komentować, zaczynają opowiadać o pracy kuratora i niebezpieczeństwie jaka ta praca niesie. zaczynają dostrzegać świat, którego często nie widzą zza ścian dobrych szkół, dużych miast, osiedli willowych. Mówią że mam dar pisania i przedstawiania rzeczywistości, niech im będzie :) Bedę pisał dalej krwisto i soczyście, łamiąc czasami dobre obyczaje i używając skurwionego języka patoli i ludzkich ścierw. A teraz drodzy kuratorzy zawodowi spójrzcie na siebie i zastanówcie się, czy wszyscy jesteście tacy święci? czy żaden z was nie myśli, że jedną czy drugą babę, rodzącą upośledzone dzieci to by nie wysterylizował? Nie macie ochoty przyrżnąć w mordę facetowi, który leje upośledzona zonę? Uważacie ze nie powinna gnić w więzieniu baba, która celowo upośledza swoje dziecko chlejąc wódę w ciąży, a potem skazuje go na dom Pomocy społecznej, gdzie nie dożyje czterdziestki nafaszerowany psychotropami, które rozsadza mu wątrobę i wykończą serce? Moim zdaniem z kolei, ten kto nie ma w sobie choć odrobiny zawodowej złości, nigdy nie będzie dobrym kuratorem. Kurator co prawda to nie kat, ale w pewnych sytuacjach musi być bezwzględny. Nie można dawać wiecznie szansy ludziom, bo przestana cie szanować. Mnie mam wrażenie szanują i dzięki temu, tak mi się wydaje, mam efekty. Zanim kuratorze zawodowy, zrobisz mi diagnozę psychologiczną na podstawie wpisów na blogu i mojej twórczości literackiej, proponuje Ci, abyś przysłał mi swoje doświadczenia z pracy. Pokaż jak Ty pracujesz, motywujesz, jak rozwiązujesz zawiłe losy ludzkie. Chcesz udowodnić ze jesteś lepszy? napisz o tym. A może sam zaczniesz prowadzić bloga, lepszego niż mój, czego Ci szczerze życzę. Zapraszam kuratorzy do przesyłania tekstów. Obiecuję, że zamieszczę każdy, bez poprawek. Ci, co tak lubią krytykować i oceniać niech pokażą, jacy są dobrzy.   kuratorsadowyfacebook@wp.pl

środa, 27 czerwca 2012

AL(e)K


O Alkach już pisałem. Bujasz się z wieloletnim pijakiem, który przechlał całe swoje życie i wykończył wątrobę, a Sąd w całej swej łasce postanowił zmotywować go do leczenia w trybie niestacjonarnym, czyli przyznał mu kuratora, który będzie łaził za nim i prosił go o podjecie leczenia w AA lub innej Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Chujowa robota, bo efekty bardzo często są żadne, a pijak ma wyjebane na ciebie i tak łażąc nachlanym. Co z tego że grożę że pójdzie się leczyć do zakładu zamkniętego, jak i tak na miejsce czeka się nawet z rok a i trzeźwym trzeba się tam stawić.
Mam takiego Alka. Lat 40 parę. Urodził się w rodzinie robotniczej. Matka była dojarką w pegeerze, ojciec pracował jako robotnik stajenny. Alk miał pięcioro rodzeństwa, samych braci. Dwoje z braci ukończyło tylko szkołę specjalną, jeden skończył szkołę zawodową i został kierowcą w pegeerze, Alk ukończył szkołę masową, nie powtarzał żadnej klasy w podstawówce. Rozpoczął naukę w szkole zawodowej która przerwał.
W rodzinie Alka alkohol był codziennie. Chlała matka, dojarka, a ponieważ w pegeerze można było chlać, pod warunkiem ze krowy były wydojone, to chlała prawie codziennie. Jak się uchlała, to dymały ja inne patole z pegeeru. Ukochany mąż, pracownik fizyczny za każdym razem jak jej któryś dupsko przetrzepał, trzepał potem swoją zonę, po mordzie, tak że posiniaczona łaziła. Wszystko kiedyś ma swój finał. Ojciec Alka nakrył żonę jak dymana była przez jakiegoś pastucha w stodole. A że akurat w reku trzymał siekierę, rozłupał jej czaszkę na pół w amoku agresji. Konsekwencja tej sceny zazdrości było umieszczenie Alka w Domu Dziecka, gdy miał 15 lat wraz z dwójką rodzeństwa. Reszta braci była pełnoletnia i pozostała w domu.
Do czasu umieszczenia w bidulu wszystko z Alkiem było w porządku. Powierzchownie. Niestety, wtedy psycholog znany był w amerykańskich filmach i nikt za bardzo nie przejmował się tym, że chłopak może przeżywać coś traumatycznego w sobie. Alk po jakimś czasie w bidulu odkrył zajebistą rzecz. Alkohol. Środek na ból po stracie rodziców. W wieku 16 lat zaczął się systematycznie upijać. Bidul, jak to bidul. Dotrwać do osiemnastki Alka i wyjebac go z placówki. Tak tez się stało. Jako że w międzyczasie starsi bracia po pijaku spalili mieszkanie w którym mieszkali, nasz bohater nie mając gdzie wrócić, zamieszkał w hotelu robotniczym.
W wieku 18 lat podjął prace w warsztacie stolarskim. Ogarnął się, zrobił kurs stolarza, ograniczył picie. Poznał fajną dziewczynę, szwaczkę. I chociaż demony przeszłości dawały znać o sobie, co jakiś czas wrzucając go w trwające tygodniami ciągi alkoholowe, szwaczka trwała przy nim, znosząc jego słabości. Wychowanek Bidula i szwaczka mieli szczęście. Dostali mieszkanie – pokój z kuchnią bez łazienki z kiblem na korytarzu w obskurnej, przedwojennej kamienicy. Chociaż nie, raczej on dostał, bo sieroty po Bidulu miały pierwszeństwo na listach. Szczęście pewnie trwało by nadal, gdyby nie głupi wypadek. Szwaczke potrącił motocyklista. Pijany. Zmarła po kilku dniach w szpitalu. Alk nie trzeźwiał wtedy pół roku.
Nikt mu się nie dziwił że pił. W końcu przecież taki biedny chłop. Narzeczona stracił… Alk nie utrzymywał kontaktu z nikim z rodzeństwa. Z chałupy zrobił melinę, do której złaziły się różnego rodzaju męty społeczne. Coraz gorszy sort dziwek i kurw odwiedzał jego skromne progi. Coraz większe śmieci ludzkie, odwiedzały jego przybytek, w nadziei na nocleg i zachlanie mordy.
Nastał cud. Alk opamiętał się i przestał nagle pić. Pogonił towarzystwo, ogarnął się, posprzątał mieszkanie i poszedł do szefa, u którego ostatnio pracował. Z powrotem dostał robotę. Wszył w dupę sobie esperal i przysiągł, że nie tknie alkoholu…..
Po roku znowu był na dnie. Nie wytrzymał, a prześladujące go zmory przeszłości odezwały się ze zdwojoną siłą. Znowu melina, znowu stare dziwki i worki na gówna przychodzące do niego, żyjące instynktem od jednego jabola do drugiego.
Tego dnia Alk się obudził i zobaczył trupa. Nie pamięta z kim pił, nie pamięta kto się tłukł, nie pamięta kto pierdolnał go nogą od stołu. W każdym bądź razie zakrwawiony trup leżał w jego pokoju, w jego mieszkaniu. Dostał 6 lat za udział w śmiertelnym pobiciu. Nawet nie pamiętał, czy go w ogóle uderzył. Kazali tam mówić i się przyznać, to będzie lżej. Przyznał się, co mu zależało….
Alk wyszedł po 4 latach. Wrócił do swojego mieszkania z postanowieniem, że będzie dobrym człowiekiem. Dostał trochę kasy z ZK, z Opieki, wstawił okna, odmalował ściany. Miał chociaż to mieszkanie, co prawda pod jego nieobecność zamieszkiwane przez różne męty społeczne, ale miał.
I wtedy pokazał się ON. Stanął w drzwiach i z uśmiechem na twarzy przywitał się z ……. Synem. Tatuś, kurwa ukochany tatuś, pojawił się w życiu ukochanego synka. Tatuś opuścił więzienie, naprawiony, zresocjalizowany, przykładny obywatel. Przywitał się z synkiem wódeczka, potem drugą, trzecią, czwarta. Witał tak się z nim przez 2 czy trzy lata. Potem tatuś zniknął, podobno wyjechał szukać innego synka. Alk nasz został sam z kolegami, którzy z powrotem odnaleźli wspaniałe miejsce do chlania.
Alk ma już dziury w mózgu. Wystąpiły u niego objawy padaczki alkoholowej, obniżony krytycyzm, agresja pod wpływem alkoholu, brak kontroli picia. Mówi że chce przestać pić, lecz wóda jest silniejsza od niego. Mieszka na melinie, gdzie okna są pozabijane dyktą, żeby wiatr nie hulał.
Alk płacze. Zdaje sobie sprawę że przegrywa życie. Ma jeszcze resztki świadomości będąc trzeźwym, niby wie, że robi źle, lecz nie potrafi tego kontrolować. Nie potrafi przestać pić. Patrzy na mnie i mówi że nie chce żyć, ze jest przegrany i nic go nie uratuje. Do psychiatry nie pójdzie, na detoks się nie połozy. Twierdzi że tu mu dobrze. Nie chce żeby go leczyć. Mówi ze to jego wybór. Czy na pewno jego?

PS. Miał być post o rodzinie pokoleniowej. Zrezygnowałem na razie z niego, ale mam nadzieję że nie zawiodłem.

niedziela, 24 czerwca 2012

Tytułem wstępu

     Biedę i ubóstwo się dziedziczy. Pokoleniowo. Podobnie jak bezradność życiową. Tylko niewielu udaje się wyjść z tego kręgu. Nie dlatego że nie nie potrafią, o nie. Po prostu nie chcę. O wiele łatwiej uzależnić się od OPS-ów i prowadzić swój żywot w oparciu o zapomogę z opieki społecznej. Na chuj szukać pracy, jak opieka da – zdaje nam się myśleć o tych rodzinkach. Ale, drodzy czytelnicy tego bloga, jesteście w wielkim błędzie. 
     Patole, którzy choć trochę myślą, robią ten system w najnormalniejszego wała. Ponad 60% rodzin, korzystających z pomocy społecznej, dorabia na czarno, uzyskując dochody po 2000 – 3000 miesięcznie. A w Opiece mówią, że czasami pójdzie i zarobi 200 złotych. Najnormalniej w świecie ludzie ci robią w wała tych, co zapierdalają na śmieciowych umowach. Skąd to wiem? Pracownika socjalnego trzeba kłamać. Pracownik socjalny przyznaje pieniądze. Trzeba mu napłakać, pożalić się, powiedzieć że nóżka boli, rączka zwichnięta, dzieci butów nie mają a w lodówce jedzenie się kończy. Olaboga, co za tragedia w rodzinie, nic tylko pójść się powiesić. Pracownik socjalny sprawdzi, posłucha płaczów i lamentów i da z opieki – 400-500 złotych na miesiąc zasiłków. Acha, i jeszcze bezpłatne dożywianie w szkole zrobi dla dzieci, co by brzuszki głodne nie były. A to że plazma na ścianie wisi, to prezent od syna który w Anglii od roku siedzi, ale ciężko mu tam i biedak żadnych pieniążków nie przesyła. Tylko ten telewizor i nową pralkę wraz z komodą i szafą „Komandor” na korytarzu zasponsorował. 
     Z kolei jak ja przychodzę to osoby które nie miały ze mną do czynienia, traktują kuratora trochę bardziej z obawą. Robiąc wywiad środowiskowy pytam o dochody, a jakże. Niektórzy próbują podać nieprawdę, celowo je zaniżając, jak przed opeesiarą. Mówi mi wtedy matka pięcioosobowej rodziny że utrzymuje się tylko z rodzinnego, alimentów i pomocy OPS. Razem 1000 złotych na 5 osób. A konkubent co porabia, często pytam? Pracuje? Widać wtedy zachwianie w odpowiedzi, a ja ciągnę dalej. - Z takimi dochodami zabezpiecza Pani potrzeby dzieci? Zaległości za media są, zaległości za mieszkanie? Dzieci mają wszystkie podręczniki? Proszę pokazać szafę z ubraniami dzieci, czy ma pani żywność! To wystarczy. Zaraz okazuje się że konkubent dorabia jakieś 2000 złotych na budowie lub przy układaniu polbruku, a ona jeszcze dziecko sąsiadki bawi za 600 złotych miesięcznie. A z opieki dostaje kolejne kilkaset złotych co miesiąc, ze względu na bezrobocie i ubóstwo w rodzinie. Zawsze po takiej rozmowie jest pytanie, czy ja to do opieki zgłaszam. Nie zgłaszam nazwiskami, bo po co? Nie mam takiego obowiązku i każdego musiałbym prawie zgłaszać, a poza tym są to dochody nie do udowodnienia. Tak nasz system został zorganizowany. Zresztą, sędzia po zapoznaniu się z moim wywiadem tez może zgłosić taką sprawę do Urzędu Skarbowego na przykład. Panie w Pomocy Społecznej doskonale sobie zdają sprawę kto dorabia i zaniża dochody, ale jak to udowodnić? 
     Tyle tytułem wstępu. Obiecałem w którymś poście, że opisze rodzinę pokoleniową. Taką, która życie na krawędzi wybrała życiem docelowym. Kontakt rodziny z kuratorem zaczął się w 1991 roku i trwa nieprzerwanie do dziś, tylko ze z jednego kuratora, zrobiło się już 3 prowadzących nadzór, bo rodzina to rozwojowa, mnożąca się i mieszkająca cały czas w jednym mieście. Pan i Pani mieli 7 dzieci i nadzór kuratora, a teraz……… 
CDN…

piątek, 22 czerwca 2012

Hej kolęda, kolęda...


Przed tym mieszkaniem jestem już chyba po raz dziesiąty. Typowe mieszkanie przerobione z budynku gospodarczego na obrzeżach miasta, gdzie właściciel co kilka miesięcy wynajmuje je różnym patolom za 400 złotych miesięcznie. Patole z reguły przestają płacić, a on ich wypierdala i przyjmuje następnych. I tak w kółko. Mieszkanie luksusów nie ma, tak naprawdę jest to jeden pokój z kuchenką na korytarzu i zlewem, z kiblem na zewnątrz budynku. Pokój wielkości około 10 metrów kwadratowych – łóżko, meblościanka, lodówka, telewizor.
Wpłynął mi wywiad z urlopowaniem dzieciaka na Święta Bożego Narodzenia. Wywiad jakich wiele. Patolka mi znana od wielu lat, tylko kurwa ten adres. Wędruje menelinda po różnych zakamarach gminy, przystając co chwile u nowego kochanka, zawsze menela i alkoholika, który po kilku miesiącach wypierdala ją z chałupy, bo nie chce siedzieć z babą która dupy daje na lewo i prawo. Ot, codzienny los menelówek, które przechlawszy swoje mieszkanie, szukają szczęścia w swym beznadziejnie prostym życiu.
Grudzień. Koło 18.00. Ciemno jak w dupie u afroamerykanina. Stoję pod drzwiami i słyszę odgłosy pijackiej imprezy. Zastanawiam się, wejść, nie wejść? W końcu dochodzę do wniosku że pierdole, co będzie to będzie. Jak ją zastanę najebaną, zrobię notatkę i nie będę musiał znowu tu przyłazić. Pukam.
- Cicho Stefan, cicho! – usłyszałem zza drzwi – Zamknij się Stefan! Ktoś puka!
- Krzyyyychuuu, to ty?! – usłyszałem pijackie wołanie
„Ja ci kurwa zaraz dam Krzycha” – pomyślałem i śmiać mi się chciało wiedząc, jaka minę zrobi gdy mnie zobaczy
Tym razem pukam mocniej.
- Ciiiichooooo! – menelówa uciszała swych kumpli – Zaraz!!!
Zgrzyt zamka i otwierają się drzwi do mieszkania. Menelówa mruży oczy próbując w półmroku dostrzec kto przyszedł ją odwiedzić. Ja w międzyczasie spojrzałem w głąb oświetlonego mieszkania i zauważyłem jeszcze dwie stare dziwki i dwóch meneli, obydwaj z wąsem. Tak, świadomie napisałem dziwki, ale o tym później.
- Pan kurator? – zapytała ni to stwierdziła zdziwiona.
- O, widzę że zabawa trwa, pani Jolu – z uśmiechem na ustach wpierdoliłem się do mieszkania. Dwaj wąsaci spojrzeli spode łba ale nic się nie odezwali.
- Wie pan, kolega imieniny ma – i pierdoli do znudzenia gadkę znana mi od wielu lat.
- To który z panów Bonifracy ma na imię, bo dzisiaj Bonifracego – wypierdoliłem ni z gruchy ni z pietruchy, ale żaden nie odpowiedział.
Patrzę na dwie inne patolki. Znane mi bardzo dobrze. Przy stole siedzi Krysia. Troje dzieci w rodzinie zastępczej, zobowiązanie do leczenia odwykowego. Druga to Mariola. Dziecko w Pogotowiu rodzinnym, bo zostawiła je pod opieką sąsiadów, wyjeżdżając gdzieś się kurwić do burdelu. Nawet tego nie ukrywa i twierdzi że to jest jej sposób zarobkowania. Trzecia to Jola, która synka z Bidula chciała do siebie na Święta zabrać.
- Pani Jolu, uuuuuu, nie tak miało być. Święta za tydzień, a tu pani imprezuje w najlepsze. I co teraz?
- Panie kuratorze! – nagle wrzask słyszę – Panie kuratorze!! – To Krysia, co niby zobowiązanie do leczenia ma. Patrzy na mnie swymi zapijaczonymi oczkami i mówi – Niech pan spojrzy, ja jestem trzeźwa. Ja mam herbatkę – i wstaje zataczając się w moim kierunku z wyciągniętym kubkiem, w którym jeszcze resztki jabola pływają.
- Siada pani, pani Krystyno, ja tu nie do pani przyszedłem.
- Allle kollledzy poś….yyy….świadczą – bełkocze w moja stronę – ja nie piję!
Ech, to już nawet nie jest śmieszne, to jest żałosne.
- Panie kuratorze – tym razem znowu Jolka doszła do głosu – nie pisze pan że piłam. Proszę pana, proszę nie pisać. – pada przede mną na kolana z rękami złożonymi do modlitwy. Na kolanach do Częstochowy iść powinna lub do innego Lichenia, a nie takie szopki mi odwalać. Klęczy tu w tym swoim pijackim zwidzie i powtarza w kółko jak mantrę: nie zabiera pan, nie zabiera….
„Nie zabiera?” – pomyślałem, co jej się kurwa popierdoliło?
- Ale ja pani nic nie zabieram! – odparłem w jej stronę, odsuwając się na pół metra, bo o mało co mi tych swoich rączek do modlitwy w jaja nie włożyła.
- Nie pisze pan że pije, nie pisze pan – tym razem już poprawiła swoją gadkę.
- Wstań Jola!! Miej swoją GODNOŚĆ!!! – tym razem odezwała się Mariola, dziwka o godności prawi. – WSTAŃ! Ja ci mówię, WSTAŃ!
O kurwa, robi się ciekawie. Jolka próbuje wstać. Straciła równowagę i wypierdoliła się na podłogę. Jeden z wąsaczy poderwał się z tapczanu, by pomóc jej się podnieść.
- Zdzichu! Kurwa, podnieś ją, kurwa, widziałeś, widziałeś? – to dziwka zaczyna się drzeć – to już kurwa kulturalnie się napić nie można? – drze tą pałę.
Teraz Krysia przypomniała o swoim istnieniu.
- ja nie piję, proszę pamiętać, ja nie piję – i macha tym kubeczkiem w moją stronę.
Ja pierdole kurwa mać. Cofam się drzwi, nie odwracając się plecami do nikogo. Wąsacz podnosi Jolkę, której trudno równowagę złapać. A jeszcze przed chwilą nawet prosto stała, jak mi drzwi otwierała.
Wyszedłem. Oczywiste jest to że dzieciaka nie dostała. Szkoda go, ale cóż. Mogłaby chociaż wytrzymać te kilka tygodni, jak wniosek złożyła. Niby to choroba, ale…..

środa, 20 czerwca 2012

Babuszka


W odmętach ludzkiej beznadziejności można natknąć się na zapomniane miejsce. I ja do takiego trafiłem, robiąc wywiad w celu znalezienia opiekuna prawnego dla jakiejś osoby znajdującej się w Domu Pomocy Społecznej. Podano mi adres i w zleceniu napisano zapytanie, "...czy ktoś z członków rodziny wyraża zgodę na bycie opiekunem prawnym dla jakiegoś tam biedaka w dps-ie". Szukam więc chałupy, którą ludzie określają „Panie, tam w lesie” i wskazują ręko w bliżej nieokreślonym kierunku. Kurwa, zakląłem wtedy, na myśl o przedzieraniu się lasem bagnistymi błotami. Najbardziej wkurwiającą rzeczą w tej robocie na wioskach jest brak zasranych, jebanych tabliczek na domach. Że też nikt, kurwa, tych ludzi i sołtysów nie pogoni, by ludzie wieszali tabliczki z numerami domów. Albo chociaż farbą na swojej chałupie namazali numer!. Ale nie, jeździsz jak ten palant po wiosce w tą i w tamtą i szukasz chałupy. Numery popierdolone, bo często jest tak, że ktoś kiedyś postanowił zrobić porządek w numeracji i doszedł tylko do połowy wsi. A potem kurwa pytasz się ludzi o numer, a oni „ale nowy czy stary?”. A skąd ja mam kurwa wiedzieć? Nie lepsi są napływowi. Stawia taki dom, ale numerku tez nie powiesi. Bo, kurwa, w Castoramie ładnych nie było. Chuj mnie to. Farbą namaluj. Albo ci wymyślą numeracje „11A/a” , „13 F/2a” – jak ze snu pijanego wójta. Jeszcze lepsze są ulice na wsi. Wystarczy że pobuduje się kilka nowych domów, a już uliczkę robią. Nazywa się potem taka standardowo „Brzozowa”, „Dębowa” czy jakiś inny krzak, ale kurwa oznaczenia tej ulicy to już za chuja nie znajdziesz. Nawet debilnej tabliczki ci nie wkopią w ziemię, bo po chuj.
Tak więc jadę tym lasem, wypatrując jakiejś chałupy zapomnianej już dawno przez Boga, by znaleźć jakiegoś opiekuna dla nieszczęsnej istoty ludzkiej, która swój marny żywot prowadzi w jakimś przytułku dla obłąkanych i psychicznie chorych, nafaszerowana lekami czwartej lub piątej generacji, bo ładnie to brzmi, a tak samo od wielu lat tłumi ostatnie pokłady inteligencji w upośledzonej lub trawionej chorobą psychiczną mózgownicy. Im dalej posuwam się swoim samochodem, tym większy i gęstszy las jest, a droga którą się poruszam, coraz niebezpieczniej zarasta krzakami.
Uwielbiam takie klimaty. Jedziesz i nie wiesz co zastaniesz. Żyją na tym świecie jeszcze ludzie, gdzie czas zatrzymał się 50 lat temu. Są domy bez energii elektrycznej, bez bieżącej wody, z wychodkiem na zewnątrz. Niby do miasta niedaleko, a jednak…
Wyłania się, skowyt ludzkiej nędzy, naznaczony zębem czasu. Chałupina z zarwanym do połowy dachem, z sypiącym się drewnianym płotkiem, od 30 lat nie malowanym. Płot zżarty przez próchnicę, jak szopa drewniana stojąca obok – niemy świadek ludzkiej degrengolady. Pomiędzy chaszczami od resztek furtki do zabudowania wydeptana ścieżka. Znaczy się ślad życia.
Idę tą ścieżką, zbliżam się powoli do drzwi, które półotwarte zapraszają do wewnątrz. W sumie, kto tu przychodzi? Pewnie tylko ja i demony ludzkiej tragedii i beznadziejności swojego życia. Kim jesteście ludzie, żyjący tak, jakby czas nie istniał.
Sumienie. Zastanawialiście się czasem jak wygląda sumienie ludzi, którzy swoje życie utrzymują dzięki instynktowi przeżycia? Czy maja taki sam szacunek do zwierząt jak ty? Czy ich szacunek do innych ludzi jest podobny do twojego? Nie. Ich sumienie jest stępione. To co dla ciebie jest złe, obrzydliwe i straszne – dla niego jest normą. Norma środowiska w jakim się obraca. Czy zastanawiałeś się czasem, kto dał komu prawo ustanawiania norm? I czy te ustanowione normy są normami prawdziwymi i prawidłowymi.
Czym jest choroba psychiczna? Jest niczym innym jak zachowywaniem się inaczej niż chcą normy. Jak ktoś słyszy głosy powiemy jest chory psychicznie, a co jeśli to my jesteśmy chorzy, bo tych głosów nie słyszymy? Zastanawiające, prawda?
Wchodzę to tej chałupy, pewien obaw i lęków co tam zastanę. Cisza. Pusto. Nie ma nikogo. Słyszę tykanie zegara. Tik, tik, tik. Jak w jebanym Pan Tik Tak.  Wchodzę dalej. Obok mnie pomieszczenie z piecem chlebowym. Taka wielka góra gliny z otworem w środku do pieczenia chleba. Kurwa, przed pierwszą wojną chleb piekli w czymś takim. Wołam, nawołuje kogoś. Cisza. Cholerna cisza.
W ogóle w pomieszczeniu panuje półmrok. Czuć zapach palonego drewna. Podłoga jest klepiskiem, utwardzona glina. Jakiś stół, krzesła, meble 50 – letnie. Wszędzie pełno szmat, różnych drobiazgów jakby ze śmietnika ktoś je wygrzebał. Stęchlizna.
Ale ktoś tu mieszka, musi mieszkać. Tylko gdzie jest? Gdzie poszedł? Co robi? Postanawiam wracać do wioski. Pogadam z sołtysem, popytam ludzi. Wsiadam z powrotem do samochodu i jadę. Po drodze spotykam JĄ. Babinkę niosącą chrust na opał. Kurwa, folklor jak cholera. XXI wiek a ona chrust nosi. Zdziwiło mnie to i zaszokowało. Egzotyka jak dla mnie. Nie ten świat.
Pytam ja o ubezwłasnowolnionego. Zatrzymała się, poprawiła chustę na głowie, lekko się wyprostowała. Patrzy na mnie, jakby niewidzialnymi oczyma. Ubrana w walonki i waciak, jak z pegeeru 50 lat temu. Powtarzam pytanie. To ją ocknęło. Patrzy na mnie i zaczyna coś wołać. „Nie pójdę, zostawcie mnie, nie chcę!!” Tyle zrozumiałem z jej słów. Wychodzę z samochodu i krzyczę żeby zaczekała, ale ona pobiegła, śmiesznie podrzucając chrust co chwile zsuwający się z pleców. Nie wiem czy jechać za nią, czy odpuścić. Stoją jak ten kołek na środku lasu i patrzę na oddalająca się postać. Zburzyłem jej porządek dnia. Wprowadziłem zamęt w jej ułożony w bardzo prosty sposób świat. Spowodowałem że zaczęła się bać, zaczęła uciekać nie oglądając się za siebie.
Kim jesteś kuratorze, wchodząc do świata ludzi bazujących na prostych potrzebach. Ty, wykształcony, elokwentny, znający się na prawie i wiedzący jak należy żyć, by prawa nie łamać i nie zaniedbywać obowiązku wobec państwa, stajesz przed babinką, której świat jest prosty i nieskomplikowany i wymagasz od niej tego, czego ona nigdy nie pojmie. Jak jej wytłumaczyć, ze ma być opiekunem prawnym, pisać sprawozdania do sądu, reprezentować jakiegoś człowieka. Jak? To jest jej syn. Zawsze głupi, zawsze nieporadny, zawsze się z niego naśmiewali. Jej syn był dziwakiem. Znosił śmieci do domu, prawie w ogóle nie mówił, dziwnie się zachowywał. Mieszkał tylko z nią, która go karmiła i opiekowała się nim. Do czasu.
Dziwak trafił do DPS-u. Rozrabiał, a choroba uniemożliwiała prawidłowe funkcjonowanie. Ludzie na wiosce mówili ze gwałcił matkę – babuszkę. Ile w tym prawdy, nie wiem. Ona nigdy się nie przyznała, a nikt tez specjalnie nie dociekał czy jest to prawda. Po co problemy, jak znaleźć dowody, jak ustalić prawdę?
Babuszkę chcą zabrać do Domu Starców. Ona nie chce. Woli swój świat, bezpieczny dla niej i prosty, nieskomplikowany. Nie chce ingerencji innych. Nie chce sądów, DPS-ów, domu Starców. Nie chce pracowników socjalnych i kuratorów. Chce żyć i umrzeć tam, gdzie się urodziła. W miejscu jej znanym i bezpiecznym. Taki jej los.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

A ja czekam na wakacje...

Urlopowania. Okres kiedy wiele wspaniałych mamusiek przypomina sobie, że ma w różnych placówkach, a w szczególności w Bidulach dzieci, i że przychodzą wakacje i trzeba by było sobie takiego dzieciaczka, w odruchu swej skurwiałej matczynej miłości przygarnąć, choć na miesiąc do domu rodzinnego. Och, jakże to wspaniały gest rodzicielki, która przed wakacjami, feriami, i wszelkiego rodzaju świętami składa wniosek do sadu, by móc opiekować się swoim porzuconym dzieciaczkiem, choćby przez krótki okres czasu. Jakie to kurwa humanitarne i radosne. Matka Polka Przenajświętsza wtedy się okazuje, pełna miłości i zaangażowania w sprawy wychowawcze swojego maleństwa.  Nie opisze wywiadu, który przeprowadzałem, lecz sytuację której byłem świadkiem i która tak mnie wkurwiła, że jak pomyślę o tym dzisiaj to mnie skręca.
Jakiś czas temu miałem pod nadzorem chłopaka, lat 17, który trafił do bidula w wieku lat 14 bo mamuśka chlała na potęgę. Sytuacja jakich dziesiątki mam w swojej praktyce. Nielata odwiedzałem w Bidulu co jakiś czas jak Koran i Pismo Święte przykazało, pouczając go, dyscyplinując i strasząc MOW-em, co by za bardzo nie skakał i wiedział że jakiś bacik nad nim wisi. Nie był święty, co to to nie, potrafił dokazywać i dawać popalić wychowawcom i innym dzieciakom, ale ogólnie dał się lubić i porządnie „ustawiony” nie rozrabiał aż tak bardzo.  Maciuś, tak go nazwijmy był wysokim, wysportowanym chłopakiem, reprezentującym swoją szkołę w siatkówkę. Całkiem niezłe miał osiągi i kawał Polski zwiedził, biorąc udział w różnych zawodach.
Zbliżały się wakacje. Maciuś z utęsknieniem czekał na ten okres, który wiązał się, co oczywiste, z wyjazdem do domu, tzw. Urlopowaniem z placówki. Mamusia dostała zgodę z sadu, a on zadowolony i spakowany czekał na dzień wyjazdu. Wiedząc o tym, że nie będę go widział 2 miesiące, postanowiłem odwiedzić go w ostatni dzień, by trochę go postraszyć, żeby nie wywinął żadnego numeru, co może skończyć się skróceniem urlopowania.  Maciusia zastałem przed Bidulem, spakowanego, ubranego w najlepsze ciuchy i uśmiechniętego. Siedział na ławce i czekał na matkę, która autobusem miała przyjechać i go zabrać do siebie. Jako ze spotkałem jeszcze wychowawcę, to stałem obok i rozmawiałem, a Maciuś w tym czasie rozpowiadał uśmiechnięty wszystkim dzieciakom, że jedzie do domu i nie będzie go 2 miesiące. Ile w tym dzieciaku było radości i szczęścia, wszystkim wokoło wręcz wykrzykiwał, ze jedzie do domu, do kolesiów, normalnie aż miło popatrzeć.
Podmiejski autobus było widać z ławki. Zatrzymał się i zaczęły wysiadać osoby. Na końcu wyszła ONA. Nie, ONA nie wyszła. ONA się wytoczyła. Najebana jak szpadel, ledwo na nogach stała, i powolnym krokiem posuwała się w stronę Bidula.
- Maciuś, jestem! – wydarła się na głos ochrypniętym i pijackim głosem – Maciuś!!!
Maciuś spojrzał na matkę, to na wychowawcę, to na mnie, to znowu na matkę. Ta posuwa się swym pijackim ruchem i lezie do wychowawcy. W oczach Maćka przerażenie, szok, uśmiech znikł mu z twarzy, która przybrała wyraz smutku i nienawiści.
- Ja po Maćka, zgodę sądu mam – wybełkotała do wychowawcy, który miał ochotę chyba jebnąć jej w ryj – Maciuś, idziemy!
- Nigdzie pani nie pójdzie – odpowiedział wychowawca – Maciek zostaje.
W tym czasie Maciek wybuchł. Spakowane rzeczy zaczęły fruwać po całym podwórku, zaczął kopać ławkę, krzyczeć, rzucać kurwami, wyzywać matkę, cały bidul a i mnie się dostało. Nie reagowałem, bo nie było sensu. Można było tylko przyglądać się i w razie czego interweniować, gdyby przesadził. Najebana matka tylko powtarzała w kółko: Maciuś, Maciusiu mój, Maciuś, a on ją od szmat i kurew. W sumie co się dziwić, czekał na matkę, na wakacje, na czas spędzony w domu a ona co? Zachlała mordę w tak ważny dla niego dzień.
Pijaczka została odprawiona. Maciek cała noc przepłakał w swoim pokoju. Wysoki, dobrze zbudowany 17-latek płakał jak bóbr przez matkę, która po raz kolejny go zawiodła. Wakacje spędził w bidulu zazdrośnie patrząc, jak inne dzieciaki wyjeżdżają.  Uciekał z bidula i pił. Dużo pił. Gdy myśleliśmy żeby go dać do ośrodka leczenia uzależnień przyszedł wrzesień i siatkówka, dzięki której ponownie znalazł jakiś cel.
Dzisiaj jest dorosły i mieszka z matka. Chyba pracuje i na szczęście nie słyszałem żeby pił.



środa, 13 czerwca 2012

Spełniając marzenia


Sprawa którą wam opiszę, jest z gatunku tych, które nie dotyka ciemnej strony życia, ale nieumiejętnie pokierowana mogłaby strasznie skomplikować życie pewnemu młodemu chłopakowi.
Swego czasu, otrzymałem zlecenie na prosty w zasadzie, wywiadzik środowiskowy odnośnie łebka, który rozbija się skuterem po wiosce bez uprawnień, wozi innych łebków bez uprawnień, uciekał nawet Policji na tym motorku. Taki wioskowy debilek, na którego żadne sposoby – prośby i groźby nie działają. Chłopaki z komisariatu się wkurwili w końcu i wysmarowali pismo do sadu, że nieletni w okresie takim a takim popełnił ileś tam czynów karalnych związanych z naruszeniem zasad ruchu drogowego.
Według mnie, sprawa idealnie nadawała się żeby wobec tego przygłupa, bo inaczej go nazwać nie mogę, zastosować środek wychowawczy w postaci zakazu prowadzenia pojazdów do 21 roku życia.
Podjeżdżam swoim trupem pod niewyróżniający się dom i pukam do drzwi. Otwiera kobieta, na oko 40 letnia.
- Dzień dobry, imię, nazwisko, kurator jestem……. Szukam Maćka Iksinskiego – wyrecytowałem znaną formułkę.
Kobieta spojrzała na mnie i zrezygnowanym głosem powiedziała, wskazując ręką na garaż:
- Tam jest, z ojcem w garażu – odpowiedziała i schowała się za drzwiami.
Poszedłem w stronę garażu, łapię za klamkę i otwieram drzwi. Nie znam się za bardzo na motorach, ale wtedy żałowałem, ze nie mam takiej pasji. Na środku garażu stał piękny chopper, obok niego chyba jakiś ścigacz, rozebrany na części Junak i jakiś skuter. Obok pełno części, narzędzi a wśród nich ojciec z synem Maćkiem. Przedstawiłem się i patrzę urzeczony w choppera, wyobrażając sobie jakby to było, móc takim jeździć. Wystarczyła tylko chwila, by zobaczyć, z jak wielką pasją ten Maciuś czyści jakieś śrubki i nakrętki, jak pieczołowicie szlifuje, żeby wszystko lśniło. Pierwszy zaczął opowiadać o Junaku, którego dostał za bezcen od jakiegoś pijaka na wiosce i którego obiecał sobie sam wyremontować. Zresztą, podzielał pasję ojca, który od dobrych 20 lat jeździ na wszystkie rajdy motocyklowe wraz z synem. W garażu zdjęcia ze zlotów, rajdów, jakieś medale, puchary.
Po zrobieniu wywiadu wróciłem do sądu. Jako że nielot miał termin sprawy za 2 dni, wybrałem się do sędziny.
- Pani sędzio, mam sprawę odnośnie Macieja Iksińskiego – zagadnąłem
- Który to?
- ten, co za uciekanie przed Policją i łamanie przepisów drogowych, co napisali z komendy na niego.
- acha, no co tam?
- Żeby mu nie robić zakazu prowadzenia pojazdów do 21 roku życia.
- Czemu?
- Bo on i tak będzie jeździł.
- To tym bardziej, dam mu zakaz.
Jak ja nie cierpię tej baby czasami. Tłumaczę:
- Pani da mu zakaz, a on na motor i tak wsiądzie. On od małego wychowywany jest z motorami. On czeka na możliwość zrobienia prawka, żeby w końcu móc z ojcem na własnym motorze pojechać. Jak pani mu to uniemożliwi, chłopak się załamie, a on i tak po tej wiosce będzie jeździł, z zakazem czy bez. W końcu dostanie jakiś wyrok i zawiasy i wtedy sobie pokomplikuje Zycie.
- Ale jak to pan chce, co pan sobie wyobraża, że nie spotka go kara?
- Nie o to chodzi. Porozmawiam z jego ojcem, żeby go przystopował i pilnował a pod żadnym pozorem nie dawał któregoś z motorów do prowadzenia po ulicach. Niech łepek dostanie szansę od sądu – godziny prac społecznych, nadzór kuratora, cokolwiek, tylko nie zakaz.
Spojrzała na mnie, zmarszczyła brwi i odpowiedziała:
- Sąd jest niezawisły.
- Ale w tym przypadku będzie więcej szkody niż pożytku – odpowiedziałem i wyszedłem.

Och, jak ona mnie wkurwiła. Siadłem w biurze i zrobiłem sobie kawę. No i chuj, chciałem pomóc chłopakowi, ale chyba nic z tego. Trudno.

W dniu rozprawy miałem dyżur. Przechodząc koło sali rozpraw zobaczyłem ojca z synem. Oczywiście kaski w rękach, bo jakże inaczej przyjechać na sprawę innym środkiem transportu niż motor. Maciuś osrany, boi się zakazu, który oznacza że przez najbliższe 4 lata nie wyrobi prawa jazdy. Żegnajcie zloty motocyklowe.
Podchodzę do nich, pocieszam, proszę by do mnie podeszli jak będą po sprawie. Po około godzinie przychodzą, cali uśmiechnięci. Pytam, jak było:
- Bo wie pan, ona się darła na mnie – relacjonuje podniecony Maciuś – ona powiedziała….
- Pani sędzia – poprawiłem grzecznie
- No, Pani sędzia powiedziała że ona by mi zakaz dała i że bym już nie zrobił prawa jazdy, ale powiedziała że pan był u niej i prosił o ostatnia szansę dla mnie.
- No i jaka to szansa?
- mam 50 godzin prac społecznych na wiosce zrobić, ale co tam, wakacje są, zrobię.

Podziękował mi ojciec z synem, zapraszając na zlot motocyklowy, który będzie w okolicy w niedługim czasie.

Żadna sprawa odnośnie Maciusia już do sądu nie wpłynęła. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem J